Moj ulubiony sp. wegetarianin – kłapouch francuski Angus wykazal inteligencje nie gorsza niz psia, bez przykrych zapachow, bez gryzienia reki do krwi, a jednym cieciem mogl powaznie zranic palec. Kolega musial uspic ulubionego wilczura po tym, gdy psisku odbilo i rzucilo sie zabijacko na pana, odsylajac go do szpitala na zszywanie. Angusa uspil weterynarz, po tym gdy zonie serce pekalo na widok mek kroliczych od jakiejs chorobvy straszniejszej niz h1n1. Meczylo ja po tym jeszcze wiecej, szlochajac pokazala mi tylko miejsce pochowku w ogrodzie, w tajemnicy przed wnuczkami, ktore Angusa uwielbialy Do dzis daja mi najlepszy dla mnie, wg nich, prezent – a to wlasnoreczna kartke z kroliczkiem, a to maskotke-krolika. Nic nie zastapi Angusa…
Angusa przyniosla zona, od znajomych, ktorym sie naprzykrzyl w mieszkaniu. Byl zly i dziki – wiezienie od malego zrobilo swoje. W ogrodzie odpialem klatke od podstawy obsranej przez zwierze zywione granulkami — normalnie krolik robi okraglutnie niesmierdzace bobki. Bylo zdezorientowane, nie wiedzialo co robic z wolnoscia. Przez pare mieciecy Angus gryzl palce (ale nie do krwi), przegryzal ubranie jednym chapnieciem; ‘przeklasyfikowal’ mi niejeden dobry sweter, koszule, spodnie – na ubrania robocze. Pogryzl doly firanek, sikal gdzie popadlo, przegryzal kable telefoniczne i komputerowe, obieral wszelkie kable z izolacji. Slowem, byl niemozliwy jak agenciury na blogu grypa666 czy w ich gniezdzie, prawda2 (podobnie jak ich koledzy po fachu ukradli mnie i Krysztofowi Dzikowskiemu “Info nurt” zmieniajac tylko nazwe na “Info nurt2” – a polskie ludzi-owce rozczytuja sie w tej szmacie agenciurskiej myslac ze trzymaja w rekach prawde).
Po oswojeniu sie, celem nieustannego ostrzenia zebow, Angus gryzl tylko wskazane papiery i patyki (no i izolacje z kabli ktorych elektromagnetyzm podnieca kroliki, ale nigdy nie dotykaja obgryzionego golego drutu!). Siusial pachnacym jak miod moczem, do wyznaczonego pudelka z trocinami, zgrabnie wyskakujac po robocie, z kilkoma struzkami pachnacymi sosnowa zywica, przyczepionymi do zadu. Zawsze czysty i pachnacy (nawet zostawiane wszedzie bobki nie smierdza, raczej pachna roslinnie), produkujacy wlasne witaminy, lubil lezec przy kompie, gdy pracowalem, jedna reka glaszczac… (uwaga agenciury) jego aksamitne uszy i futerko. Gdy zglodnial lub chcial siusiu, wstawal i muskal mnie. Zona nabyla smyczke, zeby odciagnac mnie od kompa. Urodzony wolna dusza, lecz więziony przez ‘milujacych zwierzeta’ dal mi poznac co mysli o smyczach. Chodzilismy wiec nieskrepowani na wypady kolo domu — ja z przodu, Angus za mna — od jednego drzewa czy krzaku pod nastepny, zeby jakie ptaszysko go nie chwycilo. Lubil odkrywac dziury i zakamarki, czujny na psy i innego potencjalnego wroga, upewniajac sie, ze jestem w poblizu z ochrona. Z poczatku panikowalem gdy znikal pod plotem sasiadow, ale gdy kilka razy wrocil bez problemu po zbadaniu ogrodka pod wzgl. jadalnosci i namierzeniu okolicznych psow, uspokoilem sie.
Z poczatku bal sie wszystkich samolotow i psow, ale szybko zorientowal sie, ze ‘wielkie ptaki’ na pulapie ponad 500 m nie sa nim zainteresowane, a dobrze odzywione i usposobione miejskie psy i psiaczki wariuja na jego widok, podskakujac do niego w mych objeciach, lizac go z niemilosiernym uwielbieniem. Angusa nosilem po zakupy za pazucha, co w zimie mialo oczywiste zalety szczegolnie dla mnie. Napotkane po drodze dzieciaki i starsze panie sikaly z zachwytu. Trzymany w objeciach lub za pazucha nie drzal nawet na widok warczacych psow tuz tuz przy nim. Scywilizowalem kilka z nich podsuwajac im pod nos przytulonego Angusa. Podobnie mam nadzieje scywilizuja sie agenciury weszace we mnie antysemite i wroga nawet Swinskiej Sprawy i Cywilizacji Zycia.
Kiedys Angus wymknal sie z wlasnej inicjatywy na spacer. Przerazony przeszukalem cala okolice, pukalem do kazdego domu. Wracajac z najczarnieszymi myslami (wielkich ptaszysk w Kanadzie nie brak) spotkane dzieci szelmowsko zapytaly czym sie martwie, Angus jest przecie w …szkole. Rzeczywiscie, byl na lekcji, otoczony gromada z nauczycielka. Innym razem, idac ze znajomym na godzinne zadanie badawcze w parku, zostawilem Angusa w klatce pod samochodem, zeby nie meczyl sie w upale. Ktos zyczliwy ‘uchronil’ Angusa odwozac go do miejskiego przytulku dla czworononych — informowala karteczka zatknieta za wycieraczke . Znajomy naukowiec nie mial ekstra czasu, ale na ratunek Angusa nie pozalowal. W przytulku ‘blondyna’ poinformowala nas, ze “porzucone zwierzaki” oddaja do szpitala weterynaryjnego. Wyobrazajac sobie eutanazje i eksperymenty ze scypionkami popedzilismy na drugi koniec miasta na migajacych swiatlach. Na prozno. Drzwi byly zamkniete, trzeba bylo telefonowac po dyzurnego. Przyjechal wreszcie, moje paznokcie krotsze o 2 mm, wyniosl Angusa w jego podroznej klatce, chrupiacego marchewki, otulonego reczniczkiem…
Znajomi podwozac mnie gdzies byli zdumieni, ze Angus nagle podrywa mi sie z kolan w czasie jazdy samochodem — czas na siusiu. W srodkach transportu publicznego przemycalem go w pudlach lub obszernej, sztywnej teczce (pamiatka po robocie w ministrstwie transportu Brytyjskiej Kolumbii). On rozumial, nie probowal wydostac sie, a mogl. W stolicy Brytyjskiej Kolumbii, Victorii, Angus zostal wyproszony z autobusu w drodze na uniwersytet, slynacy z oszczednosci na koszeniu trawy przez ‘zatrudnianie’ setek pol-dzikich krolikow zyjacych na terenach zielonych (ku sporadycznej oszczednosci takze w wydatkach studentow na jedzenie). Kierowca podejrzewal wlasciciela Angusa, ze jest nastepnym okrutnikiem wiozacym niechcianego ulubienca na pastwe studentow. Zaradiowal na cala siec. Probowalismy nadaremnie przemycic sie do roznych linii, wreszcie poszlismy piechota do autobusu systemu miedzymiastowego, ktory na szczescie nie komunikuje sie z miejskim. Bez wiekszych przygod powrocilismy do Vancouveru. Na promie Angus do woli pozostawial bobki pod ciezarowkami na pokladzie towarowym. Chyba podobalo mu sie miejsce tak obszerne, bez potrzeby sprawdzania nieba co chwile i ze wszystkimi psami w klatkach dla odmiany.
Jezdzilismy na wycieczki rowerowe – Angus w kontenerze-klatce na bagazniku, w srodku marchewka, nac pietruszki, ulubiony anyz; co pol godziny postoj na odkrywanie okolicy, wyzerke z natury, siusiu – zawsze wracal z gaszczy, krzakow, zza plotow posesji… Byl szybki jak blyskawica — kiedys zmyknal zaskoczony przez psa: tylko mi mignelo. Znalazlem go ukrytego kilkaset metrow dalej; innym razem wystraszyl sie szopa-pracza, ktory przyszedl wyzerac Angusowi z miseczki na ganku. W ULAMKU SEKUNDY Angus byl bezpieczny o 4 pomieszczenia dalej!
O wieczornej godzinie wyznaczonej jego bio-zegarem, ganial radosnie wokol stolu, robil wspaniale podskoki, jakby chcial zabawic zone spoczywajaca na kanapie. Zawsze towarzyszyl mi przy czyszczeniu kominka z popiolu, jakby tam byly nie wiadomo jakie przysmaki — wchodzil w droge, weszyl, dotykal popiolu wasami, az trudno bylo mi skonczyc zadanie. A do tego czyszczenie wasow i skokow z popiolu… Wyniesiony po raz pierwszy na snieg, zdebial, po czym puscil sie w szalone samo-gonitwy, zostawiajac esy-floresy na bialym kobiercu;
Stopniowo wolnosc, obfita swieza zielenina, towarzystwo i bezpieczenstwo odbudowaly w nim zaufanie i przywiazal sie. Znosil cierpliwie molestowanie przez dzieci, ale nie przeze mnie, jakby rozumiejac po ojcowsku, ze dla malych trzeba sie poswiecic. Tupnieciem ostrzegal mnie przed sobie tylko wiadomym niebezpieczenstwem; gdyby nadchodzilo trzesienie ziemi (wyczuwane przez zwierzeta z duzym wyprzedzeniem), moze uratowalby mi zycie…
Trudno zapomniec Angusa, trudno nie puscic lezki…
Ouch.. Polubiłam Angusa.. ewww 🙁
Btw-Myśli Pan, że każdą bestię da się oswoić?..
współczuję, pamiętam jak opłakiwałam moje pieski, gdy zeszły z tego świata. Niech odpoczywają w szczęśliwe w Krainie Wiecznych Łowów
Królik świetny, ale kolega który uśpił wilczura to zwykły palant. Sam mam kolegę, którego jego własne psisko poharatało tak, że musiał jechać na zszywanie, ale on przynajmniej myślał i wydedukował, że wina była po jego stronie. Wielkie psisko rasy wilczur mieszany poharatało go dlatego, że bez ceregieli i odruchowo chciał przesunąć jego kość, którą właśnie obgryzał. To był odruch i z jego strony i ze strony psa. Potem psisko siedziało z podkulonym ogonem i patrzyło się z głupią miną na pana i miało bardzo nieszczęśliwy wyraz pyska. Kolega zrozumiał, że pies nie wyczuł jego intencji. Pewnych rzeczy się po prostu psu nie robi, zwłaszcza psu z domieszką agresywnej rasy. Spokojnie można mu było np. zabrać kość, a nawet wyjąc z pyska, ale nie tak szybkim ruchem i bez ostrzeżenia. Kolega oczywiście psa nie uśpił, a nawet kupił mu drugą kość.
Sam mam zwierzaka killera. To jest kot, wygląda bardzo niewinnie, jak taki pluszak tylko do głaskania (prawie jak królik;), ale to krzyżówka kota udomowionego z dzikim kotem leśnym i to w niedalekim pokoleniu jego przodkowie biegali po drzewach. Kota mam od małego i tylko dlatego,że już jako parotygodniowy kotek nie był “cacuśny”, brano go ze względu na wygląd i szybko podawano dalej, nikt z nim nie mógł wytrzymać. Przez parę miesięcy musiałem spać z głową odwróconą do ściany i prawie jak żołnierz, kotek taranował wszystko i polował bez przerwy. Chodziłem cały w ranach zanim się nie nauczył chowania pazurów podczas zabawy. Ale i tak gdy chciałem zdjąć z niego przeciw pchłom obróżkę, co się zaplątała, nie wiem jak on to zrobił, ale wsadził w nią jeszcze łapę, najwidoczniej sam ją chciał zdjąć, to rozwalił mi tak nadgarstki, że wyglądały jak po samobóju. Poza tym to całkiem miły kotek. Wszyscy weterynarze się go boją, jeden odmówił mi leczenia. Gdy zobaczy weterynarza ze strzykawą nie odpuści, będzie walczył na śmierć i życie. Nie histeryzuje jak inne koty, spokojnie daje się dowieść i w poczekalni cicho siedzi, nawet nie miauknie, ale już wtedy nie mogę zbliżyć nawet ręki do klatki, błyskawicznie wali w nią pazurami. Po prostu zaczyna zachowywać się jak dziki kot wzięty prosto z lasu. I nie robi różnicy. Najpierw jest burczenie a potem błyskawiczne ciosy, nie da nawet na siebie spojrzeć. Badanie jest możliwe jedynie pod narkozą. Nikt mi nie wierzy, że w domu to całkiem spokojny i miły kotek, wszyscy ci “lekarze” tylko się pytają jak ja z nim wytrzymuję. Ano tak,że wiem iż mam w domu krzyżówkę z dzikiego kota, a nie udomowioną owieczkę. Jak chce posiedzieć na klawiaturze i zrobić sobie tam np. legowisko,czasami na to pozwalam, dopóki mu się nie znudzi. Trochę trzeba poznać mowę zwierzaka, a zwierzaki mówią przede wszystkim przy pomocy ciała. Pies, jeżeli rasa jest agresywna to idzie się z nim na tresurę, ale przy kocie to idzie się tylko na ustępstwa i… jakoś się można dogadać. Kolega uśpił zdrowego psa tylko za to, że ten go poharatał? Może powinien zdecydować się na kota?
Królik świetny, prawie jak mój kotek, też trochę podobny do królika i nie znosi ograniczeń. Raz go się zwali nazbyt obcesowo z klawiatury, wejdzie tam jeszcze raz, ale jakbym sam go zawołał to i tak mnie oleje, czasami coś aportuje jak pies dla zabawy, ale to raczej ja mu aportuję ten aport, np. jakieś plastikowe kółeczko, czasami mam dosyć, ale jak mu nie rzucę tego jeszcze raz ponagla mnie łapą lub kocim gadaniem. Nad moim długowłosym kotem zwłaszcza wszystkie paniusie cmokają: “co to? królik? kotek? jaki śliczny kotek”, weterynarze, którzy już go znają dodają tylko, “tak, ale jaki agresywny”…..z początku jednak każdy daje się nabrać, wygląda jak pluszowa zabawka;)
Dodam na odchodne, że w trosce o zdrowie swojego kota jeździłem z nim co roku na szczepienia, z racji tego, że w jego przypadku leczenie jest bardzo utrudnione, nie kwalifikuje się, jeden z weterynarzy powiedział nawet, że lepiej aby ten kot w ogóle nie chorował. Robiłem zatem wszystkie zalecane szczepienia i w trakcie tego zdarzały się walki: kota trzeba było wrzucić z jednej klatki do innej, takiej na małe dzikie zwierzaki, ta klatka miała dosuwany bok, to był cały rytuał, wrzucało się kota, a raczej wytrząsało z jednej klatki do drugiej i asekurowało jakąś płachtą, ponieważ klatka ma prześwity, kot czepiał się klatki, kąsał i ciskał szpadami, gdy to już się udało przeprowadzić, dociskało się w niej kota jak w imadle, tak ze wyglądał jak syczący i szczerzący kły przecinek, a potem weterynarz robił zastrzyk, a i tak jakimś sposobem krew się polała, bo kot i tak go uje… .
Od pewnego czasu tego nie robię. Dlaczego? Pewien weterynarz na prive kolacji powiedział znajomej, która “ustrzeliła” sobie weterynarza, że takie szczepienia już dorosłych kotów są w ogóle niepotrzebne, że oni to robią tylko dla kasy, ponieważ dorosłe koty już mają wykształconą naturalną odporność i nie potrzebują szczepień. To tyle.