Katyń I (1940) i Katyń II (2010): “ZABIŁA ICH WŁASNA NIENAWIŚĆ”
Jeśli chodzi o przytoczony przeze mnie 7 kwietnia nasz wspólny, sprzed 2 lat, artykuł z Izraelem Szamirem o Katyniu, to zabrakło w nim kilku najważniejszych przypisów, a zwłaszcza poniższego:
[4] Ponad dziewięćdziesięcioletni obecnie ekonomista Franciszek Rakowski opisał przyczyny „samobójczego” zachowanie się polskich oficerów w sowieckiej niewoli w książce „Przemiany i szanse socjalizmu”. (Warszawa, 2004), w sposób następujący: „Ogromna większość polskich oficerów (oprócz nielicznej grupy polskich komunistów, których wypuszczono z tych obozów na wolność) nienawidziła ZSRR bardziej niż kiedykolwiek, nie tylko ze względu na swoje najczęściej burżuazyjne pochodzenie, ale również z powodu utraty niepodległości, a ponadto cieszyła się z nieudolności ZSRR w wojnie z Finlandią, co miało dowodzić, że ZSRR to kolos na glinianych nogach i nie chciała przyjąć propozycji … tworzenia antyniemieckich legionów, które brałyby udział w przyszłej wojnie z Niemcami.”
To właśnie ta NIENAWIŚĆ sprawiła, że straceni w rozmaitych obozach oficerowie odmawiali podpisywania, na przełomie 1939/40, “lojalki”, że nie będą spiskować przeciw ZSRR (tak jak to zrobił arystorata Józef Czapski, którego ze Starobielska zwolniono i który dożył do 90-tki jako ceniony malarz, mieszkając w Maisons-Laffitte, na piętrze ponad redakcją paryskiej “Kultury” Jerzego Giedroycia.)
10 kwietnia 2010 prezydent Kaczyński urządził sobie “prywatne” uroczystości katyńskie, na które zaprosił nie tylko swój “dwór” (dowództwo WP, Kancelarię Prezydenta RP, prezesów NBP, IPN, PKOL itd.) ale i przedstawicieli rodzin katyńskich i panią Annę Walentynowicz. Była to jedyna znaną mi osobiście osoba, która była na pokładzie feralnego TU 154. Ten zakupiony przez rząd RP jeszcze w ZSRR w 1990 roku, wielki liniowiec powietrzny stał się 10 kwietnia br rodzajem “żywej torpedy”, załadowanej biomasą żądnego rewanżu na Rosji zbiorowego szahida-samobójcy. “Samobójcy” wykonującego “plan wojenny” Prezydenta RP, który o północy 12 sierpnia 2008 w Tbilisi ogłosił “urbi et orbi”… wojnę z Rosją. I wczoraj w TV widzieliśmy jeden z tej “wojny światów” skutków….
Jeśli chodzi o panią Annę Walentynowicz (za Stalina więzioną bodajże we Wronkach), to rzeczywiście była ona, jak zapamiętałem, “zapieklym wrogiem ZSRR”. To właśnie takich wrogów, zgodnie z rozpowszechnianą w Polsce instrukcją dla NKWD z 5 marca 1940, miano “eliminować” wśród polskich jeńców wojennych. Zaś panią Walentynowicz 10 kwietnia w Smoleńsku spotkał los opisany poniżej przez jakąś inną polską staruszkę. Jak zauważył to cytowany poniżej Piotr Listkiewicz “Wczoraj jakaś babcia (nie moherówka) stojąca w kolejce celnie zauważyła – “Zabiła go (Kaczyńskiego) jego nienawiść”. I zdaje się trafiła w sedno. A na tej śmierci – jak widzę – już zaczynają bić sobie punkty koloratkowi.”
Nie zapominajmy w tyn kontekście, że tak jak przed II Wojną Światową, tak i obecnie, to właśnie ci “koloratkowi” specjalizują się w rozpalaniu nienawiści, zarówno do komunistów jak i do do Rosji (patrz geopolityczna wymowa niedawnego artykułu w “Naszym (koloratkowym) Dzienniku” -http://kresy24.pl/pressReviewShow/review_id/4528/ . I na tych “koloratkowych” trzeba uważać, bo jak zauważył Piotr Listkiewicz “Chęć zemsty i odwetu zawsze obraca się przeciwko mścicielowi i odwetowcowi.”
…………………….
Kilka ciekawych fragmentów z : http://prawda2.info/viewtopic.php?t=11435&postdays=0&postorder=asc&start=300 (str.13) Cytat:
Prezydencki samolot miał wylądować w Smoleńsku o 10.30, czyli o 8.30 czasu polskie go. Na płycie na prezydenta Lecha Kaczyńskiego i prawie 90 osób towarzyszących mu w drodze na uroczystości katyńskie czekał ambasador RP w Rosji Jerzy Bahr, który był naocznym świadkiem wypadku. Zaraz po tragedii zadzwonił do szefa MSZ Radosława Sikorskiego.
Samolot pojawił się, ale z trudem było go widać przez chmury i mgłę. Świadkowie mówią, że trzykrotnie okrążył lotnisko, a jego silniki ciężko jęczały. Dopiero za czwartym razem piloci zdecydowali się na lądowanie. Prawdopodobnie podeszli do niego zbyt nisko i zeszli z wyznaczonej trasy. Kilometr przed lotniskiem zahaczyli o maszt stacji naprowadzającej sięgający jakichś 50 m, nie wyprowadzili samolotu po utracie równowagi, zahaczyli o drzewa i samolot spadł.
– W takiej sytuacji trzeba dawać pełną moc i jak najszybciej wzbijać się w górę. Piloci postanowili szukać równowagi po zderzeniu. Może już nie zdążyli nic zrobić. Tu-154 jest ciężką maszyną i bardzo trudno go przywrócić do równowagi tuż nad ziemią -mówił mi Aleksiej Korończuk, główny energetyk lotniska w Smoleńsku, były pilot myśliwców.
Dlatego błąd pilota i mgła to najczęściej wymieniane przyczyny katastrofy. Eksperci sprawdzą, czy nie było awarii, ale rosyjska firma serwisująca samolot zapewnia, że był sprawny. Po niedawnym remoncie silników dano mu resurs (prawo użytkowania) na kolejne sześć lat.
– Ostrzegaliśmy przez radio polskich pilotów jeszcze 50 km przed Smoleńskiem, by lądowali na lotnisku zapasowym – stwierdził gen. Aleksander Alioszyn, wiceszef sztabu sił powietrznych Rosji. Powodem była przede wszystkim gęsta mgła. Załoga prezydenckiego tu-154 została poinformowana, że chmury i mgła są poniżej poziomu bezpieczeństwa – ta ostatnia wisiała jakieś 70 m nad ziemią. Potem ten komunikat był kilkakrotnie powtarzany. Z lotniska zapasowego w Mińsku lub Moskwie polska delegacja musiałaby jednak dojechać do Katynia samochodami. Zajęłoby to kilka godzin. Uroczystości, w których miało wziąć udział 800 osób, przesunęłyby się na popołudnie. Być może dlatego załoga zdecydowała się na lądowanie mimo ryzyka.
– Piloci kilka razy odmówili zastosowania się do instrukcji. Do wysokości 100 m i odległości 1,5 km przed lotniskiem wszystko szło dobrze – opowiadał gen. Alioszyn. – Potem kontrolerzy zobaczyli, że maszyna leci zbyt nisko. Wydali polecenie poderwania samolotu i bezwzględnego lądowania na lotnisku zapasowym.
Wszystko wskazuje na to, że było już za późno. Ratownicy dojechali na miejsce niemal natychmiast, bo samolot rozbił się tuż przy murze lotniska – na szerokiej polanie. Resztki kadłuba płonęły. Strażacy gasili zgliszcza. Szybko stało się jasne, że nikt nie przeżył, i nie wzywano karetek.
– Samolot zaczął się rozpadać ok. kilometr przed pasem startowym. Ostatni element znajdujący się najbliżej lotniska to lewe skrzydło leżące ok. 200 m przed pasem – mówił Siergiej Szojgu, minister ds. sytuacji nadzwyczajnych, który natychmiast po katastrofie przyleciał do Smoleńska. – Nie chcę spekulować. Mogę jedynie powiedzieć, że samolot zboczył o 150 m z podejścia do lądowania – dodał Szojgu, który oglądał miejsce tragedii z helikoptera.
Początkowo zszokowani milicjanci otaczający miejsce katastrofy dość zdecydowanie nie dopuszczali dziennikarzy do wraku, ale potem już składali Polakom kondolencje. To samo robili spontanicznie mieszkańcy Smoleńska, częstowali papierosami i pytali, czy czegoś nie trzeba.
Po ugaszeniu pożaru ratownicy zaczęli budować drogę, by można było wywieźć ciała. Pierwsza ciężarówka z pokrytymi fioletowym aksamitem trumnami wjechała na lotnisku w Smoleńsku o 17.20 (15.20 czasu polskiego). Stamtąd ciała zostaną przetransportowane do Moskwy na lotnisko Domodiedowo, gdzie zostanie utworzone specjalne centrum do identyfikacji zwłok. – Zaczniemy identyfikację już w niedzielę – stwierdził Szojgu. Rosjanie ogłosili, że rodziny ofiar będą od ręki i bez opłat otrzymywać wizy.
Przyczyny katastrofy zbada specjalna komisja powołana przez premiera Władimira Putina. Pokieruje nią wicepremier Siergiej Iwanow, wejdą do niej m.in. minister transportu Igor Lewitin, szefowie agencji ds. lotnictwa i najlepsi rosyjscy specjaliści od katastrof lotniczych oraz identyfikacji zwłok.
Dopiero od grudnia 2009 r. smoleńskie lotnisko Siewiernyj jest portem tzw. podwójnego bazowania, czyli wojskowo-cywilnym. Nie ma automatycznego systemu naprowadzania lądujących samolotów, a kontrolerzy lotów mogą przekazać pilotowi jedynie informacje o warunkach panujących na ziemi – temperaturze czy sile i kierunku wiatru. Na takim lotnisku nie powinno się lądować w trudnych warunkach meteorologicznych.
Jeden z ekspertów wojskowych powiedział “Gazecie”, że pół godziny przed lądowaniem samolotu prezydenckiego na lotnisku Siewiernyj miał siadać wojskowy ił-76 z Moskwy wiozący funkcjonariuszy Federalnej Służby Ochrony (odpowiednik BOR-u). Pilotem iła był doświadczony lotnik ze Smoleńska dobrze znający samo lotnisko i tutejsze warunki. Dwa razy we mgle podchodził do lądowania i w końcu na polecenie kontrolerów zawrócił na moskiewskie lotnisko Wnukowo.
W sobotę problemy techniczne miał też rządowy jak-40, którym do Smoleńska miało lecieć m.in. 13 dziennikarzy, w tym wysłannik “Gazety”. Pierwszy samolot był niesprawny – pilot poinformował, że ma kłopoty z uruchomieniem silników – i ostatecznie reporterzy dotarli do Smoleńska drugim jakiem-40, półtorej godziny przed katastrofą.
http://wyborcza.pl/1,105743,7755329,Uratowac_sie_nie_mogli.html
Jeżeli nie wypadek to chyba … ‘boska interwencja’. I jedyne nawiązanie do teori spiskowej jaki mi się nasuwa to pewne porównanie: JFK-Lyndon B Johnson i L Kaczyński-Komorowski.
_________________
KATASTROFA SMOLEŃSKA: LOGICZNIE I TRZEŹWO
Piotr Listkiewicz http://cbza-jordanow.blog.onet.pl/
Zanim zaczniemy rzucać podejrzenia i oskarżać, spójrzmy na ten wypadek bez zbędnych emocji jak na zbiór nagich faktów. Samolot prowadzili profesjonalni piloci – co do tego nie można mieć wątpliwości. Obsługa lotniska w Smoleńsku też nie składa się z amatorów. Lot był planowany i lotnisko wiedziało dokładnie kiedy samolot przyleci i skąd. Normalna procedura przewiduje, że w przypadku niesprzyjających warunków pogodowych lub innych, załoga samolotu jest dużo wcześniej informowana o sytuacji i otrzymuje alternatywne miejsca lądowania. Czasami nawet informacja przychodzi przed startem i samolot czeka na poprawę pogody. Tak było i w tym przypadku. Piloci zostali poinformowani o gęstej mgle i otrzymali propozycję lądowania w Mińsku lub w Moskwie.
Dlaczego doświadczony pilot nie posłuchał ostrzeżenia i nie skierował samolotu na inny kurs? Choć możemy tylko spekulować, scenariusz jest oczywisty. Kapitan dostał ostrzeżenie i propozycję alternatywnego lądowania, po czym poinformował o tym Kaczyńskiego, który był główną postacią na pokładzie. Jednakże perspektywa lądowania gdzie indziej krzyżowała plany prezydenta, który uparł się dużo wcześniej, że na uroczystości pojedzie. Mimo, że oficjalne uroczystości i spotkanie premierów odbyło się trzy dni wcześniej i sprawa została tym samym zamknięta, Kaczyński postanowił urządzić prywatną imprezę w Katyniu.
Jakie były rozmowy pomiędzy centrum kontroli lotów w Smoleńsku a załogą samolotu, dowiemy się (lub nie) po odtworzeniu nagrań czarnej skrzynki, ale już dzisiaj możemy się domyślać, że pilot wymusił na lotnisku pozwolenie lądowania, prawdopodobnie biorąc odpowiedzialność na siebie. Mgła dokonała reszty, widoczność była prawie zerowa. Pamiętajmy o tym, że mgła nie rozkłada się równomiernie i o ile w miejscach odkrytych wiatr ją rozrzedza, o tyle w lesie może być bardzo gęsta i zalegać nawet wtedy, gdy na odkrytych miejscach świeci słońce.
W Internecie niektórzy Polacy już tworzą teorie spiskowe. Jedni piszą o “drugim Gibraltarze”, inni o terrorystach arabskich, jeszcze inni o celowym działaniu rosyjskiej kontroli lotów, czyli o sabotażu. Tylko patrzeć jak niektórzy “publicyści” zaczną zwalać winę na UFO i nienawiść zielonych ludzików do ludzkości. Tymczasem prawda jest dziecinnie prosta. To pycha prezydenta i jego tendencje do przepychania swoich pomysłów zabiła jego samego i wszystkich pozostałych. Druga ceremonia w katyńskim lesie nie była potrzebna nikomu – miała jedynie napompować ego Kaczyńskiego, który poczuł się odsunięty i niedowartościowany. Już organizując tę wycieczkę i startując z polskiego lotniska, Kaczyński ośmieszył się po raz kolejny i tym razem ostatni.
Wydaje mi się, że Polacy – poza żałobą narodową i modłami za dusze zmarłych – powinni wyciągnąć ważną konkluzję z tego wydarzenia. Wkrótce będą wybory prezydenckie i tym razem powinniśmy się dobrze zastanowić, kogo wybieramy. Czy będzie to następny pajac kompromitujący nas na świecie, czy może wybierzemy polityka z prawdziwego zdarzenia? Człowieka – jak to się mówi – z jajami, z politycznym talentem i programem, który będzie miał na celu dobro całego narodu, a nie tylko wąskich elit. Czy ktoś taki jest akurat pod ręką, nie wiem. W każdym razie, zanim tłumy pójdą do urn wyborczych, aby spełnić obywatelski obowiązek, powinno się dobrze prześwietlić każdego kandydata.
Patrząc z innej perspektywy można jeszcze dodać, że rozdmuchiwanie na siłę sprawy katyńskiej musiało się smutno skończyć. Przez ostatnie dwadzieścia lat Polska niczym innym nie żyła, tylko Katyniem i podsycaniem nienawiści w stosunku do narodu rosyjskiego – całego, z noworodkami włącznie. Jeszcze raz sprawdziła się zasada, że rząd i naród, które żyją przeszłością, nie potrafią znaleźć się w teraźniejszości i spokojnie i konstruktywnie patrzeć w przyszłość. Spróbujmy wyciągnąć właściwe wnioski i wreszcie nauczmy się brzemiennej w skutki lekcji historii.
Chęć zemsty i odwetu zawsze obraca się przeciwko mścicielowi i odwetowcowi. Taki człowiek nie potrafi jasno i rozsądnie myśleć, bo zaślepia go negatywna obsesja. Jeśli potrafi za sobą pociągnąć grupę innych ludzi, to zaślepienie wzmaga się do niebezpiecznych rozmiarów. Niestety taką tendencję widzimy nie tylko w Polsce – występuje ona przede wszystkim u naszego sojusznika, protektora i sponsora. Polska wbrew woli większości narodu pomaga w brudnej polityce neokolonialnej i drogo za to zapłaci. To co się stało wczoraj, to dopiero początek. To ostrzeżenie, które powinno zmusić do myślenia.
* * *
Wczoraj jakaś babcia (nie moherówka) stojąca w kolejce celnie zauważyła – “Zabiła go jego nienawiść”. I zdaje się trafiła w sedno. A na tej śmierci – jak widzę – już zaczynają bić sobie punkty koloratkowi. Ich gadanina o tym, że Kaczyński umarł jak Jezus i Jan Paweł II zaczyna zakrawać na bałwochwalstwo… – jak zwykle w historii naszego narodu.
Katastrofa ta będzie jeszcze przedmiotem zainteresowania, bo jest niezwykła przez to, że stanowi pewną cezurę, punkt zwrotny w historii naszego państwa i narodu.