Zbrodnie żydowskie Koniuchy i Naliboki [zbiór uaktualniany]

Wprowadzenie przez Romana Kafela: Spotwarzona przeszłość czyli o żydowskich zbrodniarzach wojennych

(Wideo) Swiadek z Koniuch, Anna Suckiel

Zbiór Mord w Koniuchach (pdf)

Zbiór na NaszaWitryna:

Składanka na PolskaMyślNarodowa

Składanka na TadeuszCzernik

Składanka na ProMemoria

Piotr Gontarczyk: Nikt nie wymknął się z okrążenia

Piotr Gontarczyk: Tragedia Koniuchów

Andrzej Kołosowski: W pamięć o pomordowanych w Koniuchach

Zbrodnia w Koniuchach

Michał St. de Zieleśkiewicz: Rzeź w Koniuchach

MJ Chodakiewicz: Polska, kraje bałtyckie, Białoruś, Ukraina i Koniuchy

Piotr Bein: Ostatnie zdanie deprecjonuje pracę Chodakiewicza. Zydostwo USraelskie wyłazi ze skóry, żeby zaszkodzić Rosji, a Chodakiewicz nie wie o tym!? Brzezinsky napisał Wielką Szachownicę wokól Rosji, a z gęb żydo-neokonów nie schodzi słowo na R i nienawiść do potomków tych, co wypędzili chazarskich aszkenazistów wieeeki temu. Po sorosowsku żydostwo okradło Rosję z majątku narodowego i surowców bezprecedensowo w historii. Podrzuca jej zdechłe szczury w postaci terroryzmu czeczeńskiego, lotniskowca Gruzja (sierpień 2008), tarczy w Polin, Turcji i  Czechach, obecnie terroryzmu Al CIAidy, która podjeżdża już po pustyniach z Libii, poprzez Syrię i Turcję pod Moskwę gazikami wyposażonymi w haubice z głowicami nuklearnymi… W Polin, na Ukrainie i Białorusi, po Brzezinsky’emu rozprowadza bezmózgową rusofobię… Czyżby Chodakiewicz był na tejże liście wypłat? Tutaj jest właśnie etno-nacjonalistą… narodu niegdyś wybranego.

Prof. Chodakiewicz analizuje masakrę w Koniuchach (po angielsku)

Izraelski historyk przyznaje żydowski mord na Polakach w Koniuchach (recenzja Jana Peczkisa po angielsku)

(Wideo) Židovski zločini nad Poljacima – Koniuchy, 29. siječnja 1944

Tłumaczenie z chorwackiego na angielski Miroslav Antić i Pedja Zorić, na polski Piotr Bein:
Zbrodnie żydowskie na Polakach – Koniuchy 29.1.1944
Zbrodnie żydowskich komunistów, o których ciągle cicho. Naszym obowiązkiem jest pamiętać je, żeby nie powtórzyły się w przyszłości.  29.1.1944 sowieccy żydowscy partyzanci zaatakowali Koniuchy. Zabili wszystkich, spalili domy.
Zdjęcie 1: Koniuchy to mała miejscowość przy granicy polsko-litewskiej.
Zdjęcie 2: 29.1.1944 r. wieć zaatakowali żydowscy sowieccy partyzanci.
Zdjęcie 3: Zydowscy partyzanci zabili wszystkich mieszkańców wsi.
Zdjęcie 4: Domy Polaków zostały spalone.
Zdjęcie 5: Krzyż.
Zdjęcie 6: Yitzak Arad, agent NKWD, brał udział w zbrodni. Po II wś. wyjechał do Izraela. Został generałem w armii i dyrektorem  ośrodka Jad Waszem. .
Zdjęcie 7: Sara Ginaite też brała udział w zbrodni. Dziś jest aktywistką praw człowieka.

……………………….

Translation from Croat into English: Miroslav Antić and Pedja Zorić

Crimes by Jews against Poles – Koniuchy, January 29, 1944

“The crimes done by Jewish communists are persistently concealed.
It is our duty to remember those crimes, so they would not be repeated in the future”.
Slide 1: Koniuchy is a small place close to Polish-Lithuanian border.
Slide 2: On January 29, 1944, that place was attacked by Soviet-Jewish partisans.
Slide 3: Jewish partisans killed all the Polish inhabitants in the village (killed all the Polish village population, killed all Polish people).
Slide 4: Houses owned by Poles, were burnt down.
Slide 5: Picture of the Cross.
Slide 6: Yitzak Arad, NKVD agent, was involved in this crime. After WW2 he moved to Israel. He became a army general and the director of  Yad Vashem centre.
Slide 7: Sara Ginaite was also involved in this crime.Today she is a human rights fighter.

Skandal z publikacją giewu

  • Leszek Żebrowski

    Od miesięcy robiono medialny szum wokół superprodukcji Hollywoodu, czyli filmu “Opór” (“Defiance”) z Danielem Craigiem w roli głównej. Aktor ten jest znany przede wszystkim jako kolejne wcielenie “Agenta 007”, czyli fikcyjnego Jamesa Bonda, dokonującego na ekranach rzeczy niemożliwych i to z niezwykłą łatwością. Był to trafny wybór. Aktor w filmie “Opór” miał bowiem pokazać również rzeczy, które tak naprawdę nie miały miejsca w rzeczywistości. Twórcom nie przeszkadzało jednak informować widzów już w zwiastunach, że film jest oparty na faktach. A więc – prawda czy nieprawda? Czy to, co zobaczymy na ekranach, wydarzyło się w rzeczywistości, czy też jest to kolejna fikcja literacka nastawiona na toporną propagandę i indoktrynację w ustalonym z góry kierunku?
    “Badacze” z “Wyborczej”
    Rzecz komplikuje się jeszcze bardziej, bo oto “Gazeta Wyborcza” oddelegowała dwóch swych redaktorów do zbadania i opisania historii braci Bielskich. Autorzy, Piotr Głuchowski i Marcin Kowalski, zatytułowali książę tak: “Odwet. Prawdziwa historia braci Bielskich” (Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2009). Czy z prawdą można polemizować? Jeśli rzecz została zbadana starannie i jest odpowiednio udokumentowana, bez pomijania czegokolwiek, co rzuca choćby cień na tok rozważań autorów, to oczywiście polemika nie ma sensu. Wystarczą same pochwały. Ale jeśli tak nie jest? Jeśli film, a w ślad za nim książka aż tak prawdziwa nie jest, to jak najbardziej – nie tylko można, ale po prostu trzeba stawić opór czarnej, jednostronnej propagandzie.
    W 1994 r. Adam Michnik ogłosił na łamach swej gazety, że “zdolność do konfrontowania się z ciemnymi epizodami własnego dziedzictwa jest dla każdego narodu egzaminem z dojrzałości demokratycznej. Twierdzę, że Polacy dojrzeli do demokracji, co znaczy, że mają prawo do pełnej prawdy o własnej przeszłości”. Wtedy chodziło o osławioną sprawę Powstania Warszawskiego i podparcie jakimś autorytetem tego, co na łamach “Wyborczej” napisał jej ówczesny kierownik działu kulturalnego Michał Cichy. Później wyszło na jaw, że autor paszkwilu na powstańców warszawskich preparował dokumenty, fałszował cytaty i – choć sam historyk z wykształcenia – wykonał pracę nie tyle historyczną, co histeryczną. Następnie zniknął na wiele lat…
    Nie była to jedyna taka dyskusja na łamach tejże gazety. Tak samo było bowiem ze sprawą Jaffy Eliach i tym, co napisała o Ejszyszkach, jak to oddziały AK gromiły Żydów w nowej, sowieckiej już rzeczywistości. W tym przypadku również dyskusja została przerwana w miejscu najmniej wygodnym, gdy ukazały się rzeczowe publikacje, podparte solidną faktografią i badaniami źródłowymi, które gazetowe “ustalenia” obracały w perzynę.
    Przypuszczam, że teraz będzie podobnie – już rozpoczęła się dyskusja. Nawet na forum internetowym “Gazety Wyborczej” czytelnicy wzięli pod lupę ustalenia jej dziennikarzy, jak choćby kłamliwe twierdzenie o rzekomym istnieniu “polskiego batalionu SS” na froncie wschodnim.
    Nie trzeba było długo czekać. Jeden z autorów, Marcin Głuchowski, “przedstawił się”, odpowiadając jednemu z krytyków: “Jak mniemam, jesteś historykiem, ja – tylko dziennikarzem, pewno wszystkie szczegółowe kwestie, o których piszesz, przedstawiają się tak jak twierdzisz, mimo to – sądzę, że książka Cię nie rozczaruje pełno w niej oczywiście skrótów (typu batalion SS zamiast pomocniczy batalion policyjny pozostający częściowo pod dowództwem SS) ale zważ, że napisaliśmy powieść dla ludzi, a nie pracę historyczną – to ma się czytać” (http://forum.gazeta.pl/forum /72,2.html?f=521&w=89722520&a =89777089).
    I właściwie wszystko jest jasne – tak samo jak prawdziwym założeniem filmu “Opór” nie było pokazanie prawdy, tak samo dziennikarze “Wyborczej” zamiast “prawdziwej historii” dali nam “powieść dla ludzi”, z ideowym uzasadnieniem takiego podejścia: “to ma się czytać”. Ale w takim razie po co dobudowywać do wszystkiego ideologię, że jest w tym jakaś prawda?
    100 km od miejsca zbrodni…
    Jeśli tak zasobna gazeta, którą stać przecież na wynajęcie profesjonalistów, mających lepsze przygotowanie do badania historii niż to, jakie nam zaprezentował jeden z autorów, traktuje sprawę po macoszemu, powierzając ją osobom w ogóle do tego nieprzygotowanym, to rezultaty muszą być takie, jakie są. A są bardzo marne. Oto co według własnego mniemania ustalili dziennikarze “Gazety Wyborczej”: “Pojechaliśmy na Białoruś, odnaleźliśmy ludzi, którzy pamiętają Bielskich oraz sowieckie dokumenty, gdzie partyzanccy dowódcy opisują mord w Nalibokach jako zwycięstwo w walce z ‘niemieckim garnizonem’. W archiwach są nazwiska czterech dowódców akcji nagrodzonych za ten ‘bój’ – to towarzysze Gulewicz, Muratow, Szaszkin i Surkiew. Paweł Gulewicz wymieniony jest jako ten, który osobiście zabił czterech ‘faszystowskich pachołków’.
    Znaleźliśmy też ostatnich żyjących partyzantów Bielskiego: mieszkają na Białorusi, w USA i w Anglii. Ich relacje zgadzają się z zawartością sowieckich archiwów – w dniu pacyfikacji Naliboków (8 maja 1943 r.) – oddział Tewjego Bielskiego stacjonował 100 kilometrów dalej.
    – Byli wtedy w miejscowości Stara Huta – opowiada Tamara Wiarszycka, historyk i dyrektor muzeum regionalnego w Nowogródku, gdzie znajduje się największy zbiór dokumentów pozostałych po Bielskich. – Do Puszczy Nalibockiej przeszli dopiero parę miesięcy później, o czym można przeczytać w opublikowanych już dawno relacjach” (http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,6124559,Prawdziwa_histori…).
    Na oko wszystko wygląda wiarygodnie: pojechali, sprawdzili, zbadali, rozmawiali i wszystko opisali najlepiej, jak tylko potrafili. Ale z poznawczego punktu widzenia znacznie ważniejsze jest to, czego nie sprawdzili, nie zbadali i nie opisali. Pominięte jest bowiem wszystko to, co przeczyło z góry założonej tezie: że oddział Bielskich nie uczestniczył w masakrze. Ważne jest zatem to, co mówi jakaś Tamara Wiarszycka z Białorusi (czy znane są jej jakiekolwiek poważne publikacje na ten temat, skoro autorzy mianują ją historykiem?). Ale nie jest ważne to, co można znaleźć w dokumentach i relacjach, a co przeczy jedynie słusznej wersji.
    Niewątpliwie “historycy” z “Wyborczej” mają poważne problemy z geografią. Choćby z publikacji Nechamy Tec wiemy, gdzie grupa Bielskiego przebywała w kwietniu i maju 1943 roku. Były to m.in. lasy jasionowskie, nieco na zachód od Wsieluba i rodzinnej wsi Bielskich – Stankiewicz. To niespełna 50 km od Naliboków! A skądinąd wiemy, że na osławione “operacje gospodarcze” uzbrojone grupy od Bielskiego wyprawiały się w promieniu nawet 80-90 km od swych obozów, nie odległość stała więc na przeszkodzie ich udziału w opisywanej pacyfikacji.
    Do tego jeden ze znanych historyków młodszego pokolenia natychmiast po artykule Głuchowskiego i Kowalskiego autorytatywnie oświadczył w informacyjnym serwisie telewizyjnym, że grupa Bielskiego w tym czasie stacjonowała “100 km od Naliboków”, więc udziału w tym nie brała. A szacunek dla słowa i własnej reputacji to już się nie liczy?
    Mijają lata, śledztwo stoi w miejscu
    Niepokojące jest również to, że prawdopodobnie i śledztwo IPN, mimo początkowych ustaleń, zmierza w stronę wykluczenia partyzantów żydowskich z udziału w masakrze. Świadczyć o tym może informacja Polskiej Agencji Prasowej z 14 stycznia br.: “Rzecznik IPN Andrzej Arseniuk poinformował, że kilku świadków mordu dokonanego w 1943 r. przez partyzantów sowieckich na polskich mieszkańcach wsi Naliboki zeznaje, iż wśród atakujących byli partyzanci od Bielskiego, jednak zeznania te ‘nie są poparte dokumentami archiwalnymi’. (…) Pytany przez PAP, jaką wiedzę na temat udziału Żydów z oddziału Bielskiego w zbrodni w Nalibokach posiada IPN, Arseniuk wyjaśnił, że, ‘kilku świadków lakonicznie zeznaje, że wśród atakujących byli partyzanci od Bielskiego; świadkowie nie wskazują jednak, na jakich przesłankach opierają to twierdzenie; ponadto zeznania te nie są poparte żadnymi innymi dowodami, np. dokumentami archiwalnymi’. Arseniuk zaznaczył jednocześnie, że część historyków również wskazuje na udział partyzantów z Oddziału Bielskiego w ataku na Naliboki, jednak autorzy nie przywołują w swych opracowaniach źródeł tych informacji”.
    Należy tu rozróżnić dwie rzeczy: naszą wiedzę o wydarzeniach (która zawsze będzie niepełna, ale z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa można je przecież zrekonstruować) od wymogów procesowych i stawiania zarzutów konkretnym osobom. W końcu jak świadkowie mają pamiętać, po kilkudziesięciu latach, twarze i dokładne nazwiska (oraz inne dane personalne) sprawców? Ale ewentualne umorzenie sprawy przez IPN nie będzie wcale oznaczać, że grupy “bojców” od Tewje Bielskiego nie były obecne w Nalibokach.
    Skąd się biorą kontrowersje
    Jaki jest stan wiedzy o “obozie rodzinnym” braci Bielskich? Bohater filmu i gazetowej “powieści dla ludzi” Tewje Bielski doczekał się sporej literatury, także historycznej. Występuje również w wielu materiałach uznawanych za źródła historyczne (niezależnie od konieczności przeprowadzenia ich krytyki). Dwie rzeczy są niewątpliwie prawdziwe: że Tewje Bielski istniał naprawdę oraz że trzymał żelazną ręką (wraz ze swymi młodszymi braćmi i grupą najbardziej zaufanych osób) “obóz rodzinny”, w którym uratowało się 1200 osób pochodzenia żydowskiego. Rzecz nie wzbudzałaby prawdopodobnie żadnych kontrowersji (nawet fantastyczne opisy walk z niemieckimi kolumnami pancernymi), gdyby nie fakt, że od kilku lat toczy się (co prawda bardzo niemrawo) śledztwo Instytutu Pamięci Narodowej w sprawie pacyfikacji polskiego kresowego miasteczka położonego na skraju Puszczy Nalibockiej. Wydarzenia, jakie miały miejsce wczesnym rankiem 8 maja 1943 r., zapadły głęboko w pamięć mieszkańców, a na skutek wielu publikacji z ostatnich lat sprawa stała się w miarę głośna.
    W tym dniu Naliboki zostały bowiem brutalnie zaatakowane przez oddziały partyzantki sowieckiej. Zginęło około 130 mieszkańców, w tym kobiety i dzieci. To również nie wzbudzałoby tak wielkich emocji i z pewnością “Gazeta Wyborcza” nie chciałaby poświęcać tak wiele sił, środków i miejsca na swych łamach jednej z wielu wojennych zbrodni. Kontrowersje pojawiają się dlatego, że wedle niektórych źródeł (w tym także żydowskich), a także pamięci poszkodowanych, w pacyfikacji Naliboków brali udział również partyzanci żydowscy, pełniący służbę w ramach partyzantki sowieckiej. I zapewne tylko tym da się wytłumaczyć takie medialne zaangażowanie wielkiego koncernu prasowego.
    Wacław Nowicki – świadek niewygodny, więc niewiarygodny
    Najbardziej przejmujący i pełny opis wydarzeń zawarty jest we wspomnieniach Wacława Nowickiego, bezpośredniego świadka zbrodni: “Godzina 5 rano, 8 maja 1943 roku. Długa seria z kaemu rozpruła poniżej okien frontową ścianę naszego domu, stojącą pod nią kanapę, przeleciała przez pokój i ugrzęzła w przeciwległej ścianie zaledwie kilka centymetrów nad naszymi głowami. (…) Mama dopadła okna.
    – Wieś płonie! – krzyczy. (…)
    O godzinie 7.00 strzały i jęki ucichły. Zewsząd wiało grozą śmierci i zniszczenia. Ocaleni od pogromu mogli teraz zobaczyć tragedię swego miasteczka i dokonanego w nim ludobójstwa. W niespełna 2 godziny zginęło 128 niewinnych ludzi. Większość z nich, jak stwierdzili potem naoczni świadkowie, z rąk siepaczy Bielskiego i ‘Pobiedy’. Mordercy obojga płci wpadali do mieszkań i seriami z automatów unicestwiali we śnie całe rodziny, a obrabowane w pośpiechu (nawet z zegarków) domostwa palili i pijani od krwi, z okrzykiem ‘hura!’ szli dalej mordować. Wielu zbudzonych nagłą strzelaniną i jękiem sąsiadów wylatywało na podwórko. Tych rozstrzeliwano z dziećmi pod ścianami chat. Jedni i drudzy wraz z domostwem obracali się w popiół. Daleko słychać było ryk bydła i rżenie zagrabianych koni. Podczas dantejskiego pogrzebu trudno było zidentyfikować pozostałe czasem tylko kończyny dzieci, rodziców, dziadków z rodów Karniewiczów, Łojków, Chmarów i wielu innych” (W. Nowicki, Żywe echa, Warszawa 1993, s. 99-100).
    Głuchowski i Kowalski w “Gazecie Wyborczej” całkowicie deprecjonują relację Wacława Nowickiego: “Odwiedziliśmy i Nowickiego – mieszka w Warszawie. Przyjął nas w pokoju zasypanym starymi egzemplarzami ‘Naszego Dziennika’. Przyznał, że nigdy nie widział żadnego z Bielskich, nie ma też dowodów na ich udział w zbrodni, a plotkę o winie Tewjego i braci przekazał mu, przy wódce, niejaki ‘Lowa z Nowogródka’, potwierdził zaś ‘Wania z Lubczy’. Wyniki śledztwa IPN autor ‘Żywych ech’ nazwał ‘mydleniem oczu’. Film – wielkim antypolskim skandalem”. Może się więc wydawać, że dochowali wszelkiej staranności, dają się wypowiedzieć wszystkim stronom. Nie napisali jednak, że przedstawili się panu Nowickiemu nie jako dziennikarze “Wyborczej”, lecz jako “studenci historii” (a przynajmniej jeden z nich nic wspólnego z historią nie ma), którzy jego adres rzekomo otrzymali od nalibockiego proboszcza. Nie sprawdzili, ile pan Nowicki ma lat, jak się z nim obecnie rozmawia. Wystarczy, że powtórzy zasłyszane pytanie (w którym zawarta jest sugerowana odpowiedź), aby już mieć zmanipulowaną relację.
    Do tego w książce posłużyli się innym “świadectwem”, czyli wypowiedzią osiemdziesięcioletniej Leonardy Juncewicz, która do dziś mieszka w Nalibokach. Usłyszeli od niej to, co usłyszeć chcieli, a mianowicie: “Myślę, że wielu ludzi, co Bielskich oskarżają, że się tą książką [Wacława Nowickiego – przyp. L.Ż.] zasugerowali. A przecież… co ten Nowicki mógł wiedzieć? On wtedy naście lat miał”. Wacław Nowicki miał już wówczas 18 lat i był zaprzysiężonym żołnierzem AK. Można to więc odwrócić: co “mogła wiedzieć” pani Juncewicz, kilka lat młodsza od niego, o napastnikach?
    “Wioska już nie istnieje” – relacja Sulii Wołożyńskiej-Rubin
    Przejdźmy więc do tego, czego dziennikarze “Wyborczej” w swych analizach przyjąć nie chcieli. Oto przed prawie 30 laty ukazała się w Jerozolimie książka Sulii Wołożyńskiej-Rubin. Jej mąż Borys Rubiżewski był żydowskim partyzantem w grupie Izraela Keslera, podporządkowanej Tewje Bielskiemu. Sulia też była w tej grupie. Oto jak ona wspomina mord w Nalibokach:
    “Nieopodal [dworzeckiego] getta znajdowała się wioska. Żydzi musieli przez nią przechodzić po drodze do lasu, a partyzanci [sowieccy] w drodze z lasu. Ci wieśniacy ostrzegali biciem w dzwony i waleniem w miedziane garnki o przemarszu takich osób, aby ostrzec pobliskie wioski. Chłopi wybiegali z siekierami, sierpami – czymkolwiek, co może służyć do zabijania – i rżnęli każdego, a potem rozdzielali między siebie cokolwiek ci nieszczęśliwi mieli. Grupa Borysa [Rubiżewskiego] zdecydowała, aby położyć raz na zawsze kres takiej działalności. Wysłali kilku ludzi do tej wioski, a sami zaczaili się w zasadzce. Wkrótce rozległy się sygnały alarmowe i uzbrojeni chłopi wybiegli, aby zabić ‘przeklętych Żydów’. No, ale rozległy się salwy i skoszono ich ze wszystkich stron. Trzy dni zajęło, aby zbić trumny [dla poległych chłopów] i ponad 130 osób pochowano. Nigdy już więcej żaden Żyd czy partyzant nie zginął na tych drogach” (S. Wolozhinski Rubin, Against the Tide: The Story of an Unknown Partisan, Jerusalem 1980, s. 126-127). Możemy spokojnie pominąć drastyczne opisy, jak to mieszkańcy wypadali z siekierami na przechodzących spokojnie Żydów, którzy przecież dysponowali bronią palną. Ale te wspomnienia, choć nazwa Naliboki w nich nie pada, jednoznacznie wskazują na opisywaną pacyfikację. Zgadza się też liczba ofiar. Nigdzie w pobliżu nie było takiej zbrodni. Przez prawie 30 lat nikt tych wspomnień nie zakwestionował.
    Co więcej, mamy nowe informacje, że miał to być akt żydowskiej zemsty na polskiej miejscowości. Z czasem Sulia Rubin dopowiadała nowe, coraz bardziej drastyczne szczegóły, aby bardziej ubarwić swą opowieść. Pojawiły się one w filmie dokumentalnym “The Bielsky Brothers: The Unkown Partisans” (Soma Productions, 1993). Sulia wypowiada się w nim: “Wioska już nie istnieje. (…) Tego dnia pochowano 130 osób”. W filmie tym (w którym wystąpił również jej mąż i inni uczestnicy grupy Keslera, który pochodził z Naliboków i też miał brać udział w masakrze) przyznano również, że grupy żydowskie dokonywały rabunków okolicznej ludności: “Największym kłopotem było (…) wyżywienie tylu ludzi. Grupy 10 do 12 partyzantów wymaszerowywały na odległość 80 do 90 kilometrów, aby rabować wioski i przynieść żywność dla partyzantów”. Sulia pochwaliła przedsiębiorczość swego przyszłego męża Borysa za to, że obdarował ją futrem, ubraniami i butami.
    Wypowiedzi partyzantów żydowskich, jakie padły w tym filmie (w tym samej Sulii), też nigdy nie były kwestionowane. Dlaczego więc miałyby nie być prawdziwe? A według Głuchowskiego i Kowalskiego, nie są (o filmie w ogóle nie wspominają). Dlaczego? Bo jakoby “z grubsza zgadza się ilość zabitych, ale nie zgadza się co innego – opodal Nalibok nie było w czasie wojny żadnego getta”. Ale słowo “opodal” jest bardzo względne.
    “Antysemici, którzy twierdzą, że zabijaliśmy Polaków, po prostu kłamią”
    Mamy również ustne przekazy, które potwierdzają udział ludzi Bielskiego. W 1996 r. “Gazeta Wyborcza” przytoczyła wypowiedź Longina Kołosowskiego “Longinusa”, partyzanta AK: “Zaczęły się masowe rabunki wsi. I to nie było raz czy dwa, ale jedni wychodzili, drudzy wchodzili. Miejscowi zaczęli więc walczyć o chleb, organizowali polsko-białoruską samoobronę. (…) W Nalibokach wyrżnęli 127 ludzi z samoobrony. Wszyscy mówili, że Naliboki zrobił Bielski” (J. Hugo-Bader, A rewolucja to przecież miała być przecież przyjemność, “Gazeta Wyborcza”, “Magazyn Gazety”, 15 listopada 1996 r.). Dlaczego mamy im nie wierzyć właśnie teraz, skoro wcześniej takie przekazy były afirmowane?
    Świadkowie – Polacy mieszkający w Nalibokach – nawet w ostatnich latach bali się zeznawać. Maria Chilicka w liście do mnie z 3 marca 2004 r. napisała: “Faktem jest, że boją się zeznawać, bo ci bandyci są przy władzy w Polsce. (…) Myśmy wszystko stracili, raz spalili [nas] Sowieci z Żydami. Za trzy miesiące (…) spalili nas Niemcy. (…) Dla mnie wojna się nie skończyła, do dziś nie mamy spokoju w Polsce”. Czy można się dziwić wszechobecnemu strachowi w tamtym pokoleniu? Po tym, co przeżyło podczas okupacji?
    Historyk Bogdan Musiał, badacz m.in. partyzantki sowieckiej na Kresach, przytacza dokument – rozkaz dla Brygady im. Stalina (z 3 czerwca 1943 r.), który jednoznacznie potwierdza, że byli mieszkańcy Naliboków byli wykorzystywani przez Sowietów w ataku na tę miejscowość: “Trzeba wskazać na fakt, że partyzant oddziału Dzierżyńskiego Józef Szymanowicz, który jako mieszkaniec Naliboków miał oddziałowi pokazać drogę w czasie marszu do tej miejscowości, zabłądził i nie doprowadził jednej z grup partyzantów na czas do miejsca wyjścia”.
    Skoro w tym samym rozkazie są wymieniani liczni Żydzi, którzy zostali wyróżnieni za swą postawę “w partyzantce”, to trudno zakładać, aby Sowieci nie wykorzystywali znających teren i miejscowe układy byłych mieszkańców tej miejscowości (zob. Bogdan Musiał, Sowjetische Partisanen in Weißrußland: Innenansichten aus dem Gebiet Baranovi˘ci, 1941-1944. Eine Dokumentation, Mün-chen: Oldenbourg, 2004, s. 190-191).
    Autorzy skupili się jednak na wybiórczych relacjach tych Żydów z grupy Bielskiego, którzy obecnie usilnie zaprzeczają swemu udziałowi w masakrze. Jeden z nich, Jakow Abramowicz, napisał: “Antysemici, którzy twierdzą, że zabijaliśmy Polaków, po prostu kłamią”. Jest to “argument” mocny i obecnie bardzo skuteczny. Drugi – Jack-Idel Kagan, napisał mniej napastliwie, ale jednoznacznie: “Rozmawiałem po wojnie z wieloma byłymi partyzantami Bielskich i zapewnili mnie, że ich w Nalibokach nie było”. Tenże sam Kagan kategorycznie wykluczył też udział Rubiżewskiego, opierając się na geografii: “Powtarzam, że cały maj spędziliśmy w okolicy wsi Stara Huta. To gdzie indziej”. To jednak za mało, aby całkowicie wykluczyć udział partyzantów narodowości żydowskiej w masakrze. Tym bardziej że 14-letni Kagan do końca września 1943 r. przebywał w getcie w Nowogródku i na temat obozu Bielskich tak naprawdę nie miał nic do powiedzenia!
    I jeszcze jedno – Zvi Bielski (syn Zusa Bielskiego) stwierdził, że “Bielscy sprzątnęliby wszystkich mieszkańców wioski, jeśliby musieli, (…) ci ludzie byli okrutnymi zabójcami, kiedy musieli”. Czy naprawdę musieli?
    Z pewnością konieczne są dalsze badania i poszukiwania, choć nieubłagany upływ czasu bardzo szybko zaciera resztki śladów.
    O wszystkim decydowali Sowieci, ale…
    Mimo wszystko dyskusja na te tematy – choć niepotrzebnie sprowadzona przez “Wyborczą” wyłącznie do zagadnienia: Żydzi czy nie-Żydzi? – jest bardzo potrzebna. Nie można oskarżać Żydów o zaplanowanie tej akcji czy kierowanie nią. O wszystkim, co istotne, decydowali przecież Sowieci. Ale grupy żydowskie były ich znaczącą częścią, trudno więc zdjąć z nich odpowiedzialność za wspólne dokonania.
    Partyzantka sowiecka, pokrywająca olbrzymie połacie północno-wschodnich krańców RP, była wielokrotnie silniejsza od partyzantki polskiej, która nie była w stanie w pełni chronić ludności polskiej i polskiego stanu posiadania. Należy przy tym pamiętać, że warunki okupacji i działalności partyzantki na tych ziemiach były zupełnie inne niż w centralnej Polsce. Tu Niemcy panowali jedynie nad strategicznymi drogami i liniami kolejowymi, ich garnizony stacjonowały tylko w większych miejscowościach. Wokół zaś była “ziemia niczyja”, wydana na łup wszelkich band rabunkowych i sowieckich “otriadów”. Były to dla nich Dzikie Pola, na których można było bezkarnie hasać: kraść, rabować, napadać, gwałcić, mordować.
    Raporty Delegatury Rządu i Armii Krajowej z tych terenów nie pozostawiają złudzeń co do istoty “sowieckiej partyzantki” oraz działającej ściśle w jej ramach “partyzantki żydowskiej”. Jeden z nich tak to ujmuje:
    “Akcja band bolszewickich jest tak ściśle związana z działalnością band rabunkowych i tyle ma wspólnych z nimi cech, że trudno jest nieraz (je) rozróżnić. Specjalną kategorię, jak gdyby pośrednią, stanowią bandy żydowskie, szczególnie znienawidzone przez ludność za swą bezwzględną i pełną nienawiści postawę, przede wszystkim do wszystkiego, co jest polskie”.
    Gdy dziś czytamy w zachodnich publikacjach o “polskich obozach koncentracyjnych”, o “nazistowskiej AK”, o współudziale Polaków w zagładzie Żydów, trudno oprzeć się przekonaniu, że mamy do czynienia z jakąś ogromną ofensywą propagandową. Bardzo często pojawiają się zarzuty (także w publikacjach dotyczących obozu Bielskiego), że AK dokonywała na nich mordów. Tylko że są to insynuacje bez pokrycia. Natomiast udział grup partyzantów żydowskich (w ramach oddziałów sowieckich) w bezwzględnym zwalczaniu oddziałów AK jest przecież bezsporny.
    Partyzantka sowiecka była dla ludności polskiej tych ziem “drugą okupacją”, często groźniejszą i bardziej okrutną. Niemieckie pacyfikacje, choć straszliwe w skutkach, dokonywane były co jakiś czas w ramach akcji odwetowych lub zastraszających. Partyzanci sowieccy i żydowscy mogli przychodzić noc w noc. Zabierali dosłownie wszystko – nawet rzeczy, które w ogóle w ich leśnym życiu były nieprzydatne, ale przecież miały jakąś wartość. Ich działalność przeciwko Niemcom – w porównaniu do możliwości kadrowych i posiadanego uzbrojenia – była doprawdy znikoma. Do tego dochodziły gwałty na kobietach dokonywane z ogromnym okrucieństwem. Nie było przed tym obrony – polska partyzantka była nieporównanie słabsza, gorzej uzbrojona, mogła operować tylko silnymi oddziałami.
    “Ludność chwyta za broń w swej obronie”
    Głuchowski i Kowalski wiedzą o tym, ale tak naprawdę bagatelizują problem. W obozie Bielskiego wygląda to wręcz na sielankę: “Sam Tewje nie zaprzeczał po wojnie, że sypiał z wieloma kobietami, ale – przynajmniej w obozie – starał się unikać mężatek, obojętnie, czy mąż był w lesie, czy w getcie”. To, co robił on i jego “bojcy” poza obozem, w ich opowieści właściwie nie istnieje. A przecież sprawa gwałtów na kobietach stała się jednym z głównych problemów w rozmowach polsko-sowieckich w połowie 1943 roku, gdy Polacy chcieli jakoś unormować stosunki z Sowietami. Apelowali o “(…) niewysyłanie Żydów na rekwizycje (ludność się skarży) samorzutnie chwyta za broń w swej obronie, bo ci się znęcają, gwałcą kobiety i małe dzieci (…) obrażają ludność, straszą późniejszą zemstą Sowietów, nie mają miary w swej nieuzasadnionej złości i w rabunku”.
    Czy można to wszystko pominąć milczeniem, gdy bada się skomplikowane dzieje Kresów w tamtych latach? Czy można w ogóle mówić o klasycznej partyzantce w odniesieniu do grup żydowskich, które bardziej były “grupami przetrwania” i nie prowadziły walki z okupantem niemieckim? Czy można pomijać całkowitym milczeniem skomplikowane, nieformalne porozumienia grup żydowskich z Niemcami w Puszczy Nalibockiej (wspomina o nich choćby Sulia Rubin), a jednocześnie pisać o oddziałach AK por. Adolfa Pilcha, ps. “Góra”, “Dolina”, jako faktycznych niemieckich kolaborantach: “Polacy wespół z Niemcami konwojują transporty mąki idące do Mińska. Gdy napadają ich Sowieci – bronią się ramię w ramię”. Dlatego tak łatwo Głuchowskiemu i Kowalskiemu udało się napisać o “polskim batalionie SS”, którego przecież nie było.
    Należy życzyć autorom, aby w jakichkolwiek badaniach, w tym także historycznych, wykazali więcej staranności i nie pomijali niczego, co może być istotnym objaśnieniem. A przede wszystkim – aby nie szli na tak skandaliczne “skróty”, które mają usprawiedliwić skandaliczne błędy. Widzowie zaś, którzy na film “Opór” mimo wszystko się wybiorą, powinni potraktować go z przymrużeniem oka jak filmową bajkę, która z historią prawdziwą, która jest nauczycielką życia – naprawdę nie ma nic wspólnego.
    http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20090123&id=my11.txt

  • Agora, wydawca książki “Odwet. Prawdziwa historia braci Bielskich”, wycofuje ją z dystrybucji.

    Książka “Odwet” przedstawia historię żydowskiego oddziału
    partyzanckiego, który działał podczas okupacji niemieckiej na
    Nowogródczyźnie. Ta sama historia przedstawiona została w filmie “Opór” z
    Danielem Craigiem w roli głównej, który niedawno wszedł na ekrany
    polskich kin.
    Powodem decyzji o wycofaniu przez Agorę “Odwetu” z dystrybucji są –
    jak podała wydawana przez Agorę “Gazeta Wyborcza” – występujące w
    książce braki i uchybienia.
    Krytyczna recenzja książki ukazała się 31 stycznia także na łamach “Gazeta Wyborcza”. Dr Dariusz Libionka,
    adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, i prof. Monika
    Adamczyk-Garbowska kierująca Zakładem Kultury i Historii Żydów na UMCS w
    Lublinie
    zarzucili autorom “Odwetu” Piotrowi Głuchowskiego i Marcinowi Kowalskiego, że w swojej pracy otarli się o plagiat książki Nechamy Tec pt. “Defiance”, nie wymieniając jej w dodatku w bibliografii.
    “Już po kilkunastu stronach lektury zaczęło nam towarzyszyć przemożne
    uczucie, że już gdzieś wcześniej o tym wszystkim czytaliśmy. Niby
    inaczej, a jednak bardzo podobnie” – napisali w recenzji
    Adamczyk-Garbowska i Libionka.
    Ponadto właśnie wyszła drukiem po polsku praca Petera Duffy’ego “Bracia
    Bielscy” (w Wydawnictwie Literackim). Duffy to epigon Nechamy Tec, który
    sam nic nie badał, ale w skrajnie nieprawdziwych, czasem wprost
    szokujących interpretacjach posunął się jeszcze dalej.

    Po
    druzgocących recenzjach i zarzutach popełnienia plagiatu książkę
    dziennikarzy “Gazety Wyborczej”: Piotra Głuchowskiego i Marcina
    Kowalskiego, “Odwet. Prawdziwa historia braci Bielskich” Agora zmuszona
    była wycofać na przemiał

    Od afirmacji do kompromitacji

    Dzięki dyskusji, jaka rozwija się na temat
    skomplikowanych i mocno zakłamanych wydarzeń na Kresach
    Północno-Wschodnich II RP w prasie, film Edwarda Zwicka “Opór” zszedł
    (na szczęście) na drugi (a może nawet na jeszcze dalszy) plan. I
    słusznie, bo poza warstwą (anty) historyczną krytycy dostrzegli, że nie
    jest to wybitne dzieło. Ciężar dyskusji przesunął się natomiast na
    publikacje prasowe dziennikarzy “Gazety Wyborczej”: Piotra Głuchowskiego
    i Marcina Kowalskiego, i na ich osławioną już książkę “Odwet. Prawdziwa
    historia braci Bielskich” (Biblioteka “Gazety Wyborczej”, Warszawa
    2009).
    Z kilku ważnych wypowiedzi warto zwrócić szczególną uwagę
    na dwie. Pierwsza z nich to “Recenzja książki “Odwet. Prawdziwa
    historia braci Bielskich'” pióra Dariusza Libionki i Moniki
    Adamczyk-Garbowskiej (zob. “Gazeta Wyborcza” z 31 stycznia – 1 lutego
    2009 r.). Druga zaś to odpowiedź Piotra Głuchowskiego “Nie pretendujemy
    do miana historyków” (“GW” z 2 lutego 2009 r.). Całą sprawę na łamach
    “Wyborczej” miał zakończyć bardzo krytyczny artykuł Libionki i
    Adamczyk-Garbowskiej (6 lutego), zarzucający tak obfite korzystanie
    przez Głuchowskiego i Kowalskiego z zapożyczeń z książki Nechamy Tec
    (bez jakiegokolwiek zaznaczenia), że można to uznać za prawie plagiat.
    Głuchowski w tym samym numerze “GW” buńczucznie zapowiedział, że
    pominięcie odniesień do książki Tec, to tylko “błąd” i, co więcej, że “w
    drugim wydaniu książki błędów nie będzie”. Jednak już wiemy, że
    pierwsze wydanie “Gazeta Wyborcza” przeznaczyła na przemiał, aby uniknąć
    dalszej kompromitacji. Miało być nawet jakieś specjalne oświadczenie
    redakcji, ale do publicznych przeprosin nie doszło. Jedyne, na co “GW”
    się zdobyła, to lakoniczne stwierdzenie: “na tym kończymy spór wokół
    książki”.Tylko bracia Bielscy czy “Bielscy”?Na tym jednak sporów zakończyć nie można. Zamiatanie
    problemu pod gazetowy dywan nic już nie da – to i owo należy bowiem
    dokończyć. Ponieważ w publikacjach Libionki i Adamczyk-Garbowskiej oraz
    Głuchowskiego mój artykuł dla “Naszego Dziennika”: “”Opór”. (Nie)
    prawdziwa historia braci Bielskich” (z 23 stycznia br.) został zauważony
    i poddany bardzo surowej krytyce, muszę się do tego ustosunkować.Książkę “Odwet” recenzenci Libionka i Adamczyk-Garbowska
    merytorycznie zmiażdżyli, wykazując bardzo liczne (nieoznaczone)
    zapożyczenia z wcześniejszej książki Nechamy Tec “Defiance. The Bielski
    Partisans” (New York – Oxford: Oxford University Press, 1993). Ze swej
    strony mogę dodać, że nie tylko z niej, choć to akurat w tej chwili nie
    jest najważniejsze. Dla mnie istotne jest coś innego – wprawdzie
    Libionka i Adamczyk-Garbowska uporczywie trzymają się wersji, że sam
    Bielski nie brał udziału w nalibockiej masakrze 8 maja 1943 r., to
    jednak sprawę zostawiają otwartą. Na szczęście, albowiem Wacław Nowicki,
    Zygmunt Boradyn i ja w swych artykułach nie twierdzimy, że chodzi
    konkretnie o braci, lecz o ludzi z obozu Tewje Bielskiego. Warto więc to
    spokojnie wyjaśnić i rozróżnić braci Bielskich jako osoby fizyczne oraz
    “Bielskich”, jako potoczną nazwę żydowskiego obozu w Puszczy
    Nalibockiej. Tak ich nazywała na co dzień okoliczna ludność, bez
    rozróżniania, która akurat grupa żydowska jest z konkretnego sowieckiego
    “otriada” (tym bardziej że ulegały one stałym przekształceniom). Dla
    ścisłości warto wspomnieć, że Głuchowski i Kowalski w swej książce to
    zauważyli, pisząc: “okoliczni chłopi powiadają: Bielskije” (s. 86).
    Szkoda, że recenzenci tego nie zechcieli zauważyć, wtedy nieporozumień
    byłoby znacznie mniej. O udziale Żydów w sowieckich “otriadach”
    recenzenci napisali: “Jaka ich część wzięła udział w akcji w Nalibokach?
    Nie wiadomo. Czy mieli oni coś wspólnego z Bielskim? Niewiele albo
    zgoła nic”. Ta niepewność co do stanu faktycznego wynika także z ich
    konkluzji: “Poza tym, czego zresztą dziennikarze ‘Gazety Wyborczej’
    dowiedli – sprawa ta niewiele (jeśli w ogóle) ma wspólnego z Bielskimi”.Głuchowski zaś w podsumowaniu dyskusji skłamał po raz
    kolejny, twierdząc: “Zanim ukazał się ‘Odwet’, w polskiej literaturze
    popularnohistorycznej istniały dwie publikacje poświęcające więcej uwagi
    partyzantom Bielskim. ‘Żywe echa’ Wacława Nowickiego i ‘Niemen, rzeka
    niezgody’ Zygmunta Boradyna. Obaj autorzy przypisali Tewjemu Bielskiemu i
    jego braciom masakrę w Nalibokach”. Problem w tym, że obaj autorzy
    napisali tylko o ludziach z oddziału Bielskiego, nie zaś konkretnie o
    braciach!Skoro mieszkańcy Naliboków zapamiętali swych sąsiadów,
    uczestników pacyfikacji, to warto podać trochę nazwisk nalibockich
    Żydów, którzy byli czynni w sowieckiej partyzantce w okolicznych lasach:
    Borys Rubiżewski, Icek Rubiżewski, Izrael Kesler, Józef Szymanowicz,
    Akiwa Szymonowicz, Michał Mechlis, Abraham Wajner, Avram Kibovicz, Chaim
    Szlusberg, Pnina Szlusberg Szmidt…Deprecjonowanie wspomnień Wacława Nowickiego
    Dziennikarze “Wyborczej” w swej książce oraz w artykule w
    “GW” (z 6 stycznia br.) usiłują ośmieszyć i zdeprecjonować wiedzę
    najważniejszego świadka, jakim jest Wacław Nowicki. Czynią to we
    właściwy sobie sposób: “Odwiedziliśmy i Nowickiego – mieszka w
    Warszawie. Przyjął nas w pokoju zasypanym starymi egzemplarzami ‘Naszego
    Dziennika’. Przyznał, że nigdy nie widział żadnego z Bielskich, nie ma
    też dowodów na ich udział w zbrodni, a plotkę o winie Tewjego i braci
    przekazał mu, przy wódce, niejaki ‘Lowa z Nowogródka’, potwierdził zaś
    ‘Wania z Lubczy'”. Wacław Nowicki był wówczas w Nalibokach, widział
    tragedię z bliska, potrafił przytoczyć imiona i nazwiska ofiar,
    niektórych sprawców – nalibockich sąsiadów, co też dość dokładnie w swej
    książce opisał.
    Libionka i Adamczyk-Garbowska robią to wprawdzie znacznie
    łagodniej, ale też odmawiają mu konkretnej wiedzy: “Trudno wprost
    uwierzyć, by nastoletni w maju 1943 r. mieszkaniec Naliboków Wacław
    Nowicki miał większe rozeznanie w sytuacji aniżeli sowieccy dowódcy”.
    Aby wzmocnić siłę swego argumentu, podpierają się sowieckimi
    dokumentami, doszukując się “jednoznacznego wykluczenia uczestnictwa
    Bielskiego w tej akcji przez znane historykom źródła sowieckie”.
    Tymczasem w sowieckich dokumentach takiego wykluczenia nie ma, po prostu
    Bielscy nie są wymieniani w raportach po Nalibokach. A to nie jest
    wykluczenie, tylko brak jednoznacznego potwierdzenia. Czy to nie jest
    zupełnie inna sprawa?
    Wacław Nowicki w maju 1943 r. miał już 18 lat, był
    zaprzysiężonym żołnierzem Armii Krajowej. Swą książkę wydał w 1993 r.,
    żyło wówczas jeszcze kilkadziesiąt osób z jego rodzinnej miejscowości.
    Niektóre z nich znałem, nikt nie kwestionował udziału “Bielskich” (w
    znaczeniu podanym wyżej, a nie dosłownie, tylko jako czterech braci) w
    dokonanej zbrodni, tym bardziej że pamiętano twarze i imiona wielu
    napastników jako dawnych kolegów (i koleżanki, ponieważ w napadzie brały
    udział także kobiety).
    Libionka i Adamczyk-Garbowska napisali o świadectwie
    Nowickiego, że “o jego odrzuceniu, jeśli idzie o identyfikację sprawców,
    decyduje przede wszystkim zasadnicza sprzeczność z materiałem
    dokumentowo-aktowym”. Szkoda jednak, że tego materiału, choćby
    przykładowo, nie przytoczyli.
    Świadectwo Sulii Rubin
    Zarówno Libionka, Adamczyk-Garbowska, jak i Głuchowski z
    Kowalskim mają problem ze świadectwem Sulii Wołożyńskiej-Rubin (S.
    Wolozhinski Rubin, Against the Tide: The Story of an Unknown Partisan,
    Jerusalem 1980). Co więc z nim robią? Po prostu ignorują, nie potrafiąc
    się do tego odnieść inaczej. W książce Głuchowski i Kowalski napisali:
    “We wspomnieniach Sulii z grubsza zgadza się ilość zabitych, ale nie
    zgadza się co innego – opodal Nalibok nie było w czasie wojny żadnego
    getta”. Co to znaczy “z grubsza”? Nie wiemy przecież dokładnie, ile osób
    zginęło w pacyfikacji Naliboków. Według różnych źródeł, było to od 128
    do 132 osób. Zatem wyjątkowo dobrze zgadza się liczba (nie “ilość”, jak
    twierdzą autorzy “Wyborczej”) ofiar. Sulia, jej późniejszy mąż Borys
    (jak też jego brat Icek) byli w grupie Izraela Keslera, która od 1942 r.
    wchodziła w skład obozu Bielskiego. Słowo “opodal” też jest bardzo
    nieprecyzyjne – przecież rabunki, o których pisze wspomniana Sulia
    Rubin, dokonywane były w promieniu prawie 100 km, zatem było tam
    niejedno getto.
    Ale jeśli to nie były Naliboki, to co? Przecież takie
    pytanie należy postawić, a nie przejść obojętnie obok tego świadectwa,
    bo rzekomo coś się nie zgadza. Jaka inna miejscowość spacyfikowana przez
    ludzi Bielskiego w pobliżu wchodzi w grę? Dopóki nie znajdą się wyraźne
    dowody, że jeszcze inna tak wielka pacyfikacja, w której ludzie
    Bielskiego mogli wziąć udział, miała miejsce w tej okolicy, musimy
    zakładać, że chodzi właśnie o Naliboki.
    Dla Libionki i Adamczyk-Garbowskiej też jest to problem, po
    którym prześlizgują się z wyjątkową łatwością: “Co prawda z fragmentu
    wspomnień żony partyzanta Borysa Rubiżewskiego (Suli Wołżyńskiej-Rubin,
    wydanych w 1980 r.), przedwojennego mieszkańca Naliboków, oskarżyciele
    Bielskiego wnoszą, że mógł on brać udział w tej akcji. Jest to jednak
    zapis niejasny (brak nazwy miejscowości, daty, nie zgadzają się różne
    szczegóły). Nie można wykluczyć, że przed akcesem do oddziału Bielskiego
    Rubiżewski służył w brygadzie Stalina, ale dowodów na razie nie ma”.
    Brak nazwy miejscowości i daty o niczym nie świadczy – przecież Sulia w
    ogóle takich danych nie podaje. Ci autorzy mają więc ten sam problem –
    czy są w stanie wskazać inną miejscowość, w innym czasie tak okrutnie
    spacyfikowaną, z taką samą lub bardzo zbliżoną liczbą ofiar? Zaś unik:
    “nie zgadzają się różne szczegóły”, to już wyraźnie zła wola. Przecież
    Sulia Rubin nie podaje żadnych innych szczegółów, co zatem się jeszcze
    nie zgadza?
    I rzecz, która nasuwa mi refleksję, że Libionka i
    Adamczyk-Garbowska poruszają się w materii dla nich obcej. Świadczy o
    tym ich dziwaczne przypuszczenie: “Nie można wykluczyć, że przed akcesem
    do oddziału Bielskiego Rubiżewski służył w brygadzie Stalina, ale
    dowodów na razie nie ma”. Tu nic nie trzeba wykluczać. Rubiżewski był w
    grupie Keslera, ta zaś przyłączyła się do Bielskich już w 1942 roku.
    Świadczą o tym liczne relacje i wspomnienia żydowskie, więc to nie jest
    spór o kilka dni czy tygodni. O ile Adamczyk-Garbowską mogę zrozumieć
    (wszak jest specjalistką od “literatury angielskiej i jidysz”), o tyle
    Libionka powinien lepiej sprawdzać to, co pisze. A to akurat można było
    sprawdzić bardzo szybko i łatwo.
    Kto zabił Izraela Keslera?
    Ale to wszystko nic wobec nonszalancji i hucpy w wydaniu
    Głuchowskiego. W odpowiedzi Libionce i Adamczyk-Garbowskiej (“GW” z 2
    lutego br.) napisał: “Otóż Keslera zabił Asael Bielski (brat), a nie
    Tewje, i piszemy to wyraźnie na s. 225”. To ma być zarzut wobec
    recenzentów (Libionki i Adamczyk-Garbowskiej), choć wydaje się on bez
    sensu, ponieważ oni napisali tylko o “uproszczeniu motywów”, sprawcy nie
    kwestionując. A szkoda, dysponujemy bowiem bardziej – jak się wydaje –
    wiarygodnymi przekazami odnośnie do tego faktu niż te, do których
    odwołuje się Głuchowski. Przede wszystkim są one “starej daty”, czyli
    pochodzą z bardzo odległego okresu, co w tym przypadku tylko zwiększa
    ich wiarygodność. Przekaz pierwszy to relacja Józefa Marchwińskiego.
    Jego żona Estera była w obozie Bielskich, a on sam przez jakiś czas
    pełnił nawet funkcję zastępcy Tewjego. Marchwiński napisał o nim w swych
    wspomnieniach: “W końcu 1943 r., a może już na początku 1944 r.
    zamordował niejakiego Kieslera [Keslera – przyp. L.Ż.] (rodem z
    Naliboków) za to tylko, że ośmielił się głośniej wyrażać swoje
    niezadowolenie z postępowania Bielskiego i jego braci”. Przekaz drugi to
    relacja Estery Gorodejskiej, która wchodziła w skład grupy Keslera, a
    tym samym – “obozu rodzinnego” Bielskiego. Ważne jest to, że relacja
    złożona została w 1945 r., a więc zaledwie rok po tych wydarzeniach: “W
    1943 Bielski otoczył się członkami sztabu jak Gordon, Halbin, Ptasznik
    itp. Całe to otoczenie bardzo źle wpływało na Bielskiego. Całymi dniami
    członkowie sztabu grali w karty i nigdy nie byli trzeźwi. Sztab świetnie
    się żywił, w tym czasie, kiedy wszyscy dostawali wodnistą zupę. Wśród
    obozu było wielkie niezadowolenie, ale dyscyplina była tak wielka, że
    nikt nie śmiał o niczym wspomnieć. Kesler pojechał do Sokołowa (obok
    Bubowa upoważniony przedstawiciel najcenstwa [dowództwa – L.Ż.]) prosić o
    pozwolenie zorganizowania samodzielnego oddziału. Gdy o tym dowiedział
    się sztab, pijani weszli do ziemianki Keslera i aresztowali go. Było to w
    marcu 1944 r. Na drugi dzień wyprowadzili Keslera z karceru i Bielski
    sam wystrzelił w niego 3 razy. Był on pijany. Do martwego Keslera
    przemówił: Milczysz, ty swołocz… Czego teraz nie odzywasz się. I do
    martwego ciała wystrzelił jeszcze dwa razy. Sztab kazał Żydom pogrzebać
    Keslera. Żydzi usypali mu kurhanek. Sztab kazał kurhanek zmieść, a jego
    mogiłę zrównać z ziemią. Mówili, że Kesler jechał do Sokołowa z
    doniesieniem na Bielskiego, niektórzy mówili, że chciał tylko pozwolenie
    na organizację oddziału”.
    Razem czy każdy na własną rękę?
    O tym, jak dziennikarze “GW” nie potrafią weryfikować
    informacji, świadczy też opis innego wydarzenia. Oto w ich książce Tewje
    Bielski podczas niemieckiej obławy w lipcu-sierpniu 1943 r.
    przeprowadza cały obóz, liczący wówczas około 700 osób, na wyspę
    położoną w niedostępnych puszczańskich bagnach, gdzie wszyscy
    bezpiecznie mogą przeczekać bez żadnych strat w ludziach. Ale wspomniana
    wyżej Estera Gorodejska zapamiętała to całkiem inaczej, a swą relację,
    co ma w tym przypadku ogromne znaczenie, składała po zaledwie dwóch
    latach od tej przeprawy: “Podczas obławy Niemców oddział Bielskiego
    strasznie cierpiał. Ludzie głodowali, nie było wyjścia z położenia.
    Bielski powiedział, by każdy ratował się na własną rękę, aby szedł,
    dokąd chce. Kesler, Żyd z Nalibok (miasteczko w puszczy), dobrze znał
    okolicę, skupił dookoła siebie 50 Żydów, zaprowadził ich niedaleko
    spalonych przez Niemców osad. (Po obławie Niemcy z wielu wiosek wywieźli
    ludność, a chaty spalili. Gospodarstwo, jak drób, czasem i bydło,
    ogrody, zostało). Kesler zbierał z ogrodów jarzyny, wybierał miód, łapał
    drób i swojej grupie dostarczał jedzenia w bród. Nasza grupa przyszła
    do Keslera. Wkrótce Bielski przeprowadził rodziny znajdujące się w jego
    oddziale, a niedługo przyszedł sam ze swoim oddziałem. Bielski znów stał
    się koma[n]direm całego oddziału, a Keslera zamianował komandirem 80
    ludzi (rezerwy)”.
    Komu więc w tym przypadku można zaufać: Bielskiemu i
    Nechamie Tec, która chyba wierzyła we wszystko, co powiedział? Czy
    jednak Gorodejskiej, która przecież nie miała żadnego interesu, aby
    takie epizody przedstawiać niezgodnie z prawdą? Czy rzeczywiście Bielski
    przeprowadził wszystkich Żydów przez bagna, jak Mojżesz, czy też
    wszystkich rozpędził, aby ratowali się na własną rękę, a sam tylko z
    wybraną grupą dotarł na miejsce? Jeśli nie można tego dziś do końca
    zweryfikować, to przynajmniej należy opisać różne wersje.
    Szkoda było tego trudu…
    Głuchowski uważa, że książka, jaką napisał z kolegą z “GW”,
    to “trud”, na który poświęcili aż pół roku. Ale nawet gołym okiem widać,
    że tego trudu za dużo sobie nie zadali. Jakże bowiem można
    bezkrytycznie opierać się na “rewelacjach” niejakiej Tamary Wiarszyckiej
    z Białorusi, której pozycja (“naukowa”?) ma wynikać z tego, że jest to
    “elegancka dama”. A co to ma do jej znajomości źródeł?
    Jej rzekome ustalenia odnośnie do Żyda Janka Rudnickiego (z
    którego dowolnie zrobiła Polaka) wystarczająco ośmieszyli Libionka i
    Adamczyk-Garbowska. Tandem Głuchowski – Kowalski sklecili z tego love
    story, ślub z udziałem… rabina i księdza itp. Recenzenci pytają zatem:
    “Tylko nie jest potem jasne, dlaczego Janek (…) po wojnie i wyjeździe
    do Izraela zostaje prezesem banku”. Wynika z tego, że dziennikarze “GW”
    od razu powinni zrozumieć, że on po prostu nie mógł być nie-Żydem,
    skoro został bankierem w Izraelu. Jednak nie zrozumieli.
    I niewiele z tego wszystkiego rozumieją, brnąc zapamiętale w
    opary absurdu: “Jesteśmy dziennikarzami. Tworzymy teksty, spisując
    opowieści ludzi i to, co zawierają dokumenty lub książki. Dodajemy do
    tego swą skromną, dziennikarską wiedzę, nieco literackiej fantazji i –
    być może – trochę talentu; tworząc coś, co powinno się dobrze czytać i
    zarazem nie odbiegać od prawdy”. Prawdy jednak rozpaczliwie brakuje,
    zostaje zatem fantazja i nieumiejętność posługiwania się źródłami, ba,
    całkowite ich ignorowanie. Prawdę zastępuje więc “literacka fantazja”.
    Dlatego relacja Wacława Nowickiego jest niedobra. Można ją
    deprecjonować, autora ośmieszać i pomijać to, co w niej jest najbardziej
    istotne. Ale relacja Jacka-Idela Kagana jest dobra, bo do przyjętej z
    góry tezy pasuje. Kagan pisze tak: “Żadnego z braci Bielskich w
    Nalibokach w dniu partyzanckiego ataku nie było. (…) Powtarzam, że
    cały maj spędziliśmy w okolicy wsi Stara Huta”. Ale to nie o samych
    braci toczy się spór, lecz o udział ludzi z ich grupy w zbrodni
    nalibockiej. A to nie to samo. Ponadto – co może wiedzieć Kagan (i jak
    może twierdzić: “spędziliśmy”), skoro jeszcze kilka następnych miesięcy
    przebywał w niemieckim obozie pracy w Nowogródku, a nie w obozie
    Bielskiego?
    Drugi relant Głuchowskiego i Kowalskiego, niejaki Yaakow
    Abramowicz, ma do powiedzenia tylko tyle: “Antysemici, którzy twierdzą,
    że zabijaliśmy Polaków, po prostu kłamią”. Ale temu nie przeczą nawet
    dziennikarze “Wyborczej”, więc przytaczając takie “rewelacje”, dodatkowo
    się ośmieszają.
    Nie jest też prawdą, że autorzy “Wyborczej” dotarli do
    “nieznanych wcześniej świadectw”, takich jak stalinowskie akta
    Eugeniusza Klimowicza. Badaczom są one znane od kilkunastu lat, znają je
    śledczy IPN, były przywoływane w publicystyce dotyczącej pacyfikacji.
    To, co jest najbardziej żenujące, to bezkrytyczne korzystanie z nich
    przez dziennikarzy, bez prób ich najmniejszej weryfikacji. Czyżby
    zeznania składane w okresie stalinowskim były zawsze tak wiarygodne?
    Dziennikarze “GW” wielokrotnie posuwają się bardzo daleko, analizując
    nawet myśli Klimowicza. Czyżby byli jasnowidzami? Ale ich dzieło
    całkowicie temu przeczy!
    Co ustalił IPN, a co “orły” z “Wyborczej”
    Dotykamy tu kolejnej delikatnej sprawy. Głuchowski oznajmia
    Libionce z poczuciem wyższości: “Nie będziemy porównywać naszej pracy
    nad książką do trudu śledczych IPN, bo to chyba niemiłe dla obu stron”.
    Uważa więc, że on (wraz z kolegą) dokonał rzeczy ogromnej, w
    przeciwieństwie do IPN. Zajrzyjmy zatem do tego, co ma ta instytucja do
    powiedzenia. Już 1 marca 2002 r. ukazał się następujący komunikat ze
    śledztwa: “Począwszy od 1942 r., na Naliboki zaczęły napadać bandy
    ukrywające się w okolicznych lasach. Działalność tych band miała
    charakter wyłącznie rabunkowy. W celu obrony miejscowej ludności w
    Nalibokach powstał, składający się z Polaków, oddział ‘samoobrony’.
    Wiosną 1943 r. dowódcy partyzantów radzieckich, stacjonujących w Puszczy
    Nalibockiej, zapragnęli podporządkować sobie ‘samoobronę’ z Naliboków.
    Polacy nie wyrazili na to zgody. Doszło jednak do spotkania, w trakcie
    którego zawarto porozumienie, na mocy którego partyzanci sowieccy i
    członkowie polskiej ‘samoobrony’ nie mieli napadać wzajemnie na siebie.
    Miasteczko Naliboki i pobliskie osady miały stanowić domenę Polaków z
    ‘samoobrony’. Pomimo tego w nocy z 8 na 9 maja 1943 r. partyzanci z
    kilku Oddziałów Brygady Stalina zaatakowali Naliboki. Zatrzymywali
    głównie mężczyzn i po wyprowadzeniu ich z domów rozstrzeliwali. Łącznie
    zginęło 120-129 osób. Plądrowano wszystkie domy, zabierając z nich
    żywność i wartościowe przedmioty. Spalono część domów oraz m.in.
    miejscowy kościół i tartak.
    Do chwili obecnej, w toku śledztwa, przesłuchano 24
    świadków, w większości osób, w chwili zbrodni, zamieszkałych w
    Nalibokach lub pobliskich wioskach. Złożyli oni obszerne zeznania co do
    przebiegu wydarzeń będących przedmiotem postępowania. Część świadków
    wskazuje na konkretne nazwiska atakujących, zeznając, iż wśród nich
    znajdowali się również byli mieszkańcy Naliboków narodowości żydowskiej.
    Świadkowie podają również nazwiska rosyjskich partyzantów.
    Przeprowadzono oględziny akt sprawy przeciwko dowódcy samoobrony w
    Nalibokach, przeprowadzonej w 1951 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w
    Warszawie. W toku postępowania uzyskano kserokopię szyfrogramu Brygady
    Stalina z dnia 11 maja 1943 roku do Ponamarienki i Kalinina. Szyfrogram
    ten zawiera meldunek o przeprowadzeniu ataku na Naliboki” (zob. http://www.ipn.gov.pl/portal.php?serwis=pl&dzial=198&id
    =3395&search=562). Czyli prawie siedem lat temu z komunikatów IPN
    można było wyczytać więcej niż z ośmieszonej książki Głuchowskiego i
    Kowalskiego i artykułów tego pierwszego w “GW”. Faktycznie, wszelkie
    porównania mogą być zatem niemiłe, ale wyłącznie dla dziennikarzy “GW”.
    “Wiadome koła wiadomej nacji”
    Przyznaję, że czytając takie wyssane z palca rewelacje,
    jakie można znaleźć w książce Głuchowskiego i Kowalskiego, a także w
    artykułach tego pierwszego, trudno ochłonąć ze zdumienia. Ileż trzeba
    zadać sobie trudu, aby przejść drogą męki umysłowej autorów, sprawdzić
    dokumenty i relacje w celu wykazania, że po prostu podjęli się tematu,
    który ich przerósł, do którego nie mają kwalifikacji, przede wszystkim
    moralnych. Nie można przecież korzystać garściami z dorobku innych,
    wcale się do tego nie odwołując, wybierając tylko to, co im akurat
    pasuje. Mam już jednak doświadczenie – kilkanaście lat temu redaktor
    “GW” Michał Cichy wystarczająco mnie wyczulił, aby nie ufać w ciemno tej
    gazecie.
    Odpowiadając Libionce i Adamczyk-Garbowskiej, Głuchowski
    specjalnie zajął się też moją osobą. W swoim artykule w “Naszym
    Dzienniku” (z 23 stycznia) zauważyłem pewną prawidłowość, gdy “GW”
    przecinała dyskusje po swych kontrowersyjnych publikacjach, jak choćby o
    rzekomym mordowaniu Żydów (z powodów rasowych) w Powstaniu Warszawskim
    czy w Ejszyszkach. Głuchowski usiłuje to wykpić: “może nas śmiało
    nazywać pseudobadaczami, którzy na zlecenie wiadomych kół wiadomej nacji
    przystąpili do pracy nad książką z gotową tezą”… I tak dalej. A więc,
    przyjrzyjmy się temu po kolei. Nazwałem ich wówczas “badaczami”, ale to
    określenie okazało się grubo na wyrost. Faktycznie, są tylko
    pseudobadaczami. Napisałem: “oto ‘Gazeta Wyborcza’ oddelegowała dwóch
    swych redaktorów do zbadania i opisania historii braci Bielskich”. Czy
    tak nie było? Dla Głuchowskiego jego rodzima gazeta to zaraz “wiadome
    koła”. No, można i tak. O żadnej nacji nie było zaś mowy. Skoro jednak
    redaktor “Wyborczej” uważa, że jego pracodawcy to “wiadoma nacja” –
    muszę to przyjąć ze zrozumieniem. W końcu to on tam pracuje, więc
    przynajmniej to wie lepiej ode mnie…
    Czytać ze zrozumieniem jednak nie potrafi. Tak o mnie
    napisał: “Jeszcze w ‘Naszym Dzienniku’ z 31 maja 2008 r. głosił bowiem,
    że między zbrodnią nalibocką a Bielskimi stoi znak równości, i
    zapowiadał rychłe potwierdzenie tego przez IPN. W ostatnim swym artykule
    z ‘NDz’ Żebrowski nie jest już tak kategoryczny, zaczyna wręcz IPN
    krytykować”. Ale ja przecież nic takiego tam nie głosiłem!
    Kompromitacja
    Już następnego dnia po zakończeniu dyskusji przez redakcję
    “GW” prasę obiegły szokujące wiadomości. Niesprzedane jeszcze
    egzemplarze “Odwetu” mają zostać wycofane z księgarni i iść na przemiał.
    Na skutek wewnętrznych sporów w “GW” jej dziennikarze: Głuchowski i
    Kowalski, którzy ośmieszyli i skompromitowali redakcję, pracy jednakże
    nie stracą. Przypuszczam, że inny pracodawca nie byłby dla nich aż tak
    łaskawy. Za karę mają jednak zostać usunięci z wewnętrznego “Rankingu
    wybitnych dziennikarzy”, co wiąże się zapewne z obniżeniem stawek. Można
    w takim razie zapytać: jeśli to była czołówka wybitnych dziennikarzy
    “GW”, to jak pracuje reszta?
    Film został wystarczająco skompromitowany, ponieważ poza
    ogromnymi przekłamaniami historycznymi nie spełnił również oczekiwań
    artystycznych. Całkowicie skompromitowana została książka wydana przez
    “Gazetę Wyborczą”. Niezwykle rzadko się zdarza, aby wydawca podjął tak
    drastyczne kroki w celu usunięcia własnej książki już na początku jej
    dystrybucji. A jednak. Oświadczenie Agory SA z 9 lutego br. potwierdza,
    że książka jest wycofywana, a przyczyną są wyłącznie “braki i
    uchybienia”. Braki i uchybienia można znaleźć praktycznie w każdej
    publikacji, ale nie każda jest kompilacją rzeczy już znanych. Oby nie
    było tak jak z notorycznym poprawianiem socjalizmu, z powodu “błędów i
    wypaczeń” – ci sami ludzie robili “odnowę” i nadal było po staremu. W
    tym przypadku ci sami autorzy mają wyrychtować… “II wydanie”.
    ***
    Pozostaje coś jeszcze. Otóż Libionka i Adamczyk-Garbowska
    uważają książkę Nechamy Tec “Defiance” za bardzo wartościowe dzieło:
    “Miejmy nadzieję, że książka Nechamy Tec ukaże się w języku polskim
    (…)”. Głuchowski idzie jeszcze dalej: “nie ma się czego wstydzić, bo
    prof. Tec to wiarygodne i bezcenne źródło”. Problem w tym, że Tec nie
    jest historykiem, tylko socjologiem, a jej opisy politycznych stosunków
    na Kresach chwilami nie odbiegają od skompromitowanych stalinowskich
    interpretacji. Ponadto właśnie wyszła drukiem po polsku praca Petera
    Duffy’ego “Bracia Bielscy” (w Wydawnictwie Literackim). Duffy to epigon
    Nechamy Tec, który sam nic nie badał, ale w skrajnie nieprawdziwych,
    czasem wprost szokujących interpretacjach posunął się jeszcze dalej.
    Jednak to już problem do odrębnej analizy.
    Leszek Żebrowski

    http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20090216&id=my11.txt

By piotrbein

https://piotrbein.net/about-me-o-mnie/