POPIOŁY ODESKICH MĘCZENNIKÓW WYPEŁNIAJĄ NASZE SERCA

NIURA N. BERG: „POPIOŁY ODESKICH MĘCZENNIKÓW WYPEŁNIAJĄ NASZE SERCA”

dom_zwiazkow_zawodowych-odessa_2014  Od Redakcji: Tekst Niury Berg opisuje   postawy wobec Rosjan pieczołowicie kształtowane na Ukrainie przez tzw. elity od dawna, nie tylko przez ostatnie lata transformacji ustrojowej.

Czytając ten tekst, nie sposób nie odnieść wrażenia, że my, Polacy, patrzymy w zwierciadło i dostrzegamy własne odbicie w tym opisie. Czyż nie istnieje u nas ta sama pogarda dla „Ruskiego”? Ta sama tępa, szukająca najbardziej bezsensownych uzasadnień nienawiść podsycana przez rodzime „elity”, a zrodzona nie tyle z poczucia minionych i nie będących winą zwykłych Rosjan krzywd, ale z nieprzejednanej wrogości klasowej, ze strachu, jaki owym „elitom” napędziły ambicje ludu, w tym robotników, aby znieść wreszcie ucisk klasowy. To jest ten jedyny istotny grzech niewybaczalny w oczach „jaśnie państwa” i żadne względy humanitarne nie mają tu dostępu. Przeciwnik klasowy traktuje NAS jak robactwo i wydarzenia na Ukrainie pokazują, kto tak naprawdę sprawia, że zrywy rewolucyjne fatalistycznie przybierają krwawy charakter.

Dlatego tekst ten dedykujemy naszym polskim radykałom na lewicy. Po tym tekście już nigdy nie będziecie mogli zasłaniać się nieświadomością.

*

Ukraińscy patrioci, zwłaszcza spośród najlepiej wykształconych inteligentów z pretensjami do kultury, by tak rzec – arystokracja w pierwszym pokoleniu, są ogromnie rozczarowani, rozwścieczeni, a nawet nieco wystraszeni – odeskie gliny wypuściły bez sądu i śledztwa kilkudziesięciu separatystów. Kursywą wyróżniono typowy dla naszych obiektywnych mass-mediów, choć wcale nie najsmaczniejszy kąsek – nagłówek informacyjny znaleziony na jednej ze stron internetowych.

I tak oto, z komendy miejskiej milicji upokorzeni, rozgorączkowani, pałający gniewem mieszkańcy Odessy zdołali uwolnić tych spośród mordowanych i palonych drugiego maja, którym udało się ujść z życiem po to tylko, aby zaraz potem aresztowano ich pod zarzutem organizacji masowych zamieszek i uczestnictwa w nich.
Szacowna, patriotyczna publiczność czuje się skołowana i z niedowierzaniem pyta – Jak to?! Teraz oni będą się mścili na nas i, być może, zechcą się nawet z nami rozprawić! Całkiem prawdopodobne, że zechcą… A przecież wszystko tak się ślicznie składało. Przeklęte robactwo [ros. колорадосы – obraźliwie o ludziach noszących trójkolorowe wstążki w barwach Federacji Rosyjskiej] zapędzili i upiekli, zrobili sobie z nich szaszłyki na grillu, a wycie satysfakcji i zwycięskiej ekstazy tak szczelnie wypełniło sieci społecznościowe, że wręcz wydawało się, iż było je słychać z monitorów komputerów.

Opiniotwórczy liderzy wyłonieni spośród najlepszych patriotów wśród dziennikarzy, spośród najbardziej zadziornych blogerów, błyskotliwych publicystów, redaktorów naczelnych, posłów dwóch kadencji, stali na czele tej ekstazy. Gubernator obwodu odeskiego zapewniał wszystkich, że walka z terrorystami była prowadzona zgodnie z prawem, podobnie jak i zgodne z prawem były wszystkie czyny patriotów; najlepsi bojownicy otrzymali premie; Tymoszenko błogosławiła bojowników za naszą Ukrainę życząc im dalszych sukcesów.

Czego chcieć jeszcze? – wydawało się.

Nowa władza wzgardziła jasnymi wytycznymi swych protektorów, którzy niespodziewanie postanowili ogłosić, że monopol na używanie przemocy powinien należeć do państwa. Nowa władza przekonała się, że te wygłupy ich protektorów i adwokatów nie są niczym więcej, jak nieodzowną hipokryzją. Upewniła się, że prawidłowo rozumie aluzje, puszczanie oka i skrzyżowane pod stołem palce tych, którzy, siekąc bez opamiętania, łżą o monopolu władzy na przemoc.

Nowa władza wyraźnie dała do zrozumienia, że od tej pory każdy może zabijać i palić, jeśli tylko potrafi prawidłowo zdefiniować mordowanego i palonego wroga. Nowa władza stoi twardo na stanowisku, że jakby ludożercze nie były  jej własne ruchy czy akcje tych, którzy nazywają siebie patriotami, ona zawsze będzie się cieszyła aprobatą i usprawiedliwieniami prześwietnej międzynarodowej opinii publicznej – na tyle ślepej, głuchej i niemej, na ile tego wymagają interesy jej podopiecznych.

Nowe władze Odessy cały dzień puszczały na pasku ekranu telewizora informację o tym, że kroki podjęte wobec terrorystów były zgodne z prawem, władze centralne zaś zapowiedziały dwudniową żałobę w związku ze śmiercią bojowników ATO [operacji antyterrorystycznej]…

Niemniej to nie propagandowe wygibasy władzy wydają się najstraszniejsze – są one jedynie odbiciem tego, czego żąda uznający ją naród. Najstraszniejsze jest to, że zdajesz sobie sprawę z jakości naszego społeczeństwa obywatelskiego, tak długo i wytrwale hodowanego w probówce – niczym jakiś eksperymentalny megahomunculus ujawniający zaprogramowane cechy charakteru. Wśród nich znajdują się: okrucieństwo, pogarda wobec bliźniego, skrajna niechęć do innych poglądów, skrajnie totalitarne myślenie i stoicki brak empatii wobec cierpienia drugiego człowieka.

Jeśli subtelne damy na swoich stronach internetowych wpadają w krwiożerczy zachwyt, gdy ulice ogarnia euforia w związku z wytępieniem robactwa [“koloradosów”] – zastrzelonych na blokadach, spalonych w odeskim Katyniu lub zabitych przez gotowe na wszystko oddziały pacyfikacyjne – to przecież nie zaczęło się to wszystko wczoraj. Kiedy prezenterki telewizyjne, nad głowami których wiszą ogromne plansze sławiące „jedność kraju”, ze źle skrywaną radością donoszą o zwycięstwach nad terrorystami – mając na myśli własnych współobywateli o odmiennych poglądach na przyszłość ojczyzny – to także nie jest coś nowego, a jedynie apogeum wieloletniego procesu odczłowieczania Innego.

Na przestrzeni wszystkich tych lat, zamiast budowania społeczności, której członkom wygodnie byłoby żyć we wspólnym kraju, niezależnie od przynależności etnicznej czy językowej, zamiast gwarancji zapewnienia każdemu jego własnej tożsamości, jedna część kraju z uporem pozbawiała człowieczeństwa część drugą.

Nie chodzi oczywiście o sam lud. Na poziomie zwykłego życia społecznego i kontaktów międzyludzkich sytuacja dość długo była całkiem znośna. Dzieci z południowego wschodu uczyły się języka ukraińskiego, plotły wianki, uczyły się malować wielkanocne jajka, z chęcią śpiewały ludowe pieśni, a podczas wakacji szkolnych wyjeżdżały do egzotycznego dla nich Lwowa, zachwycając się autentyczną kulturą ukraińską, wyszywankami, architekturą i innymi oznakami ukraińskości, które dla kosmopolitycznego, miejskiego „Jugo-Wostoka” były czymś tajemniczym i pociągającym. W konsekwencji uczniowie z Krymu i Donbasu zwyciężali podczas wszechukraińskich olimpiad krasomówstwa, studiowali historię i zwyczaje swego kraju i, tak w ogóle, można było żyć, jeśli tylko udawało się przymknąć oczy na konsekwentne i uparte nastawanie na własną tożsamość.

Poczciwi mieszkańcy Donbasu długo nie zauważali, jak wśród tego całego błogostanu, już w latach 90-tych co raz to pojawiały się artykuły, w których pisano o nich ze źle skrywaną pogardą i poczuciem wyższości, z lekka czyniąc aluzje do tego, że są oni coś jakby nie w pełni Ukraińcami, nie całkiem zdolnymi do wyższych uczuć, nieociosanymi, głupowatymi, prostolinijnymi robolami [ros. watnikami – pogardliwe określenie ubranych w waciaki pracowników fizycznych].

Nie, wtedy to słowo jeszcze nie funkcjonowało, to już współczesna, modna nowomowa, ale już wtedy chodziło o coś w tym rodzaju.

Im dalej, tym mniej krępowała się wykształcona publika. W ruch poszły epitety – począwszy od „sowkow” [“sowietów”, “komuchów”], po których otwarcie zaczęto nazywać mieszkańców Doniecka a to „gopnikami”, a to bydłem, następnie modne stały się co jakiś czas ćwiczenia w abstrakcyjnych rozmyślaniach typu: „a może zaśniedziałe ‚sowki’ zadowolą się kiełbasą i nie będą przeszkadzać nam budować wspaniałych, europejskich, demokratycznych pałaców”.

Te artykuły najlepszych przedstawicieli skurwionej elity ukraińskiej tworzono w berlińskich czy praskich kawiarniach. Drukowano zaś jawnie i nikogo, zauważcie, nikogo wówczas nawet nie strofowano, nie nazywano separatystą.

Po 2010 wszystko zostało zaprzepaszczone. Najbardziej bojowe pióra kraju, nareszcie nie ograniczając się wymogami stylistyki i konwenansami, ani leksykalnymi upiększeniami, pisały o mieszkańcach Donbasu wszystko, na co tylko miały ochotę. Nie zawracając sobie głowy, nawet w minimalnym stopniu, względami przyzwoitości, zmuszającymi do sięgania po różne eufemizmy i omówienia. Nie zważano na to, że w Meżihirije mieszkał główny doniecki, szczęśliwy właściciel złotego sedesu, ten sam, który był powodem pojawienia się całych tomów zawistnych utworów i kilogramów pieniędzy grantowych przeznaczonych na balsamowanie kwiecistym językiem obiektu [owych] badań.

Mieszkańców Donbasu [tymczasem] pracowicie i nieustraszenie mnożyli przez zero najlepsi krasomówcy kraju.

Przy naszych nazwiskach nie wymieniano zasług, ciągnęły się za nimi tylko: bezprzykładna głupota, nikczemność, chłopskie maniery – kontrastujące ze wspaniałą, galicyjską jaśniewielmożnością. Efektywna technika, pragmatyczna i, trzeba przyznać, bardzo skuteczna. Projekt „Nierosja” można było stworzyć jedynie formułując ostry, imperatywny dyskurs moralnej, kulturowej i intelektualnej nicości przedstawicieli rosyjskiej tożsamości. I w żaden inny sposób.

Przedstawiciele sztuk pięknych także nie pozostawali w tyle, wystarczy przyjrzeć się inscenizacjom przedstawiającym „kacapskie bydło ze wschodu” – popluwających pestkami słonecznika, pociągających z gwinta, tępych goblinów.

Raz do roku Lwowianie otwierali u siebie potiomkinowskie wioski pod ogólną nazwą „schidizachidraz”, zwozili do siebie ciemnogrodzkie, ługańskie dzieci i pokazywali im, w jaki sposób kulturalne państwo świętuje, choćby Wielkanoc. Albo w morzu totalnej pogardy ni stąd ni zowąd świętowali, zakłamanie i cynicznie, dzień języka rosyjskiego…
Odczłowieczanie „donieckich” (charkowskich, ługańskich – ogólnie biorąc południowo-wschodnich ludzi) postępowało w tempie wykładniczym, zaś apogeum było zbiegło się, w 2013 roku, z uczynieniem z prostego chłopaka z Biełoj Cerkwi, Wadima Tituszki, symbolu donieckiego gopniczestwa; jego nazwisko, nabrawszy prześmiewczego charakteru, przyczepiano jak łatkę dowolnemu człowiekowi, który naraził się na gniew ukraińskich patriotów. Tituszki – jak jeden mąż – okazywali się rosyjskojęzycznymi, poszarzałymi jak ołów okazami miernot życiowych. Tej kliszy śmiało używali różni społecznicy i mytcy-celebryci. Dziennikarze i posłowie, piętnowali nią z wysokich trybun i ekranów telewizorów, przyjmowali jako oficjalne określenie, dzięki czemu prymitywne, ale profesjonalno-patriotyczne panisko mogło śmiało i całkowicie bezkarnie obrzucać mianem tituszki każdego wedle własnego upodobania.

Później tituszki zostali zastąpieni „prowokatorami”, „Orkami”, „bandytami”, „zwierzętami”, następnie „separatystami”, a na koniec – „terrorystami”. Czy można żałować „terrorysty” lub „Orka”? Czy można go uważać za równego sobie? Czy w ogóle można serio traktować bydło? Niewolnika? Czy taki odczuwa ból?

Czy można przy nim być skrępowanym konwenansami? Brać pod uwagę jego nic nie znaczącą opinię? Zawahać się zanim plunie mu się w twarz, da w mordę, rzuci na kolana? Czy, wreszcie, spali i z tego powodu ogłosi radosne, odświętne igrzyska?

Jeśli prawidłowo zdefiniujecie wroga, to choćby on był waszym krajanem czy rodakiem, wszystko to, co wymieniono wyżej o wiele łatwiej zrobić.

W kwietniu w Kijowie odbył się performance. Od pewnego czasu nawet kawałek gówna można nazwać przedmiotem sztuki i obchodzić go wkoło zachwycając się głębią artystycznego zamysłu i polotem fantazji mytcacelebryty, który ten kawałek położył. W istocie, w Europie moda na różnorodne, bezmyślne instalacje dawno już przeszła, a nawet stała się czymś płaskim, ale do naszych Swirydonów Piotrowiczów wszystko dochodzi z dużym opóźnieniem, niezależnie od ich płomiennych, europejskich ambicji. Dlatego tam, gdzie koń z kopytami, tam i Antin Mucharskij z kleszczami.
Ten ostatni, w Centrum Sztuki Współczesnej (sic!), postawił klatkę, posadził w niej dwóch „Moskali”, popluwających łupinkami z pestek słonecznika i pociągających z gwinta tu i teraz, brudnych, odrażających goblinów, symbolizujących, wedle zamysłu autora, cały „ruski” świat. Klatka została owinięta flagami rosyjskimi, a otoczyli ją koryfeusze kijowskiego dziennikarstwa, usatysfakcjonowani po sam czubek głowy tym, co zobaczyli, i z poczuciem człowieczej wspólnoty między sobą i z Antinem.

„Twarin ne goduwati” [“Nie karmić zwierząt” lub “Zwierzęta nie mają głosu”] – prosiła tabliczka.

Aluzja była jasna nawet dla najgorszych tumanów – to nie po prostu kacapy z Kacaplandii, to ci sami rosyjscy separatyści, których tak bardzo nienawidzą patriotyczne kliki gotowe znieść tamtym nie tylko głowy, ale i miasta, aby tylko nie dać im ujść z życiem.

Historia, oczywiście, nie jest nowa. Holokaust stał się możliwy także i z tego, nie najmniej ważnego powodu, że prostym niemieckim obywatelom, tak ogólnie wcale nie przesiąkniętemu złem, mieszczaństwu, masowo wbijano do głowy, że Żydzi to nie ludzie i dlatego można z nich robić, co się podoba – choćby walizki z ich skóry, przedtem utylizując nieprzydatne resztki. Żydzi myli schody szczoteczkami do zębów, a niemieckie dzieci mogły do nich podejść i napluć na nich – to przecież nie ludzie, więc dlaczego ich żałować? Karykatury tamtych lat pokazują Żydów takimi, jakimi dzisiejsi Antinowie pokazują „Moskala” – to istota odczłowieczona, zwierzę, ono.

A więc, powiadacie, nie ma faszystów w kraju?

Ale i z tą całą, długą historią poniżenia bliźniego, reakcja naszej wykształconej elity, naszych liberałów i patriotów, długo wyznających umiarkowany, oświecony nacjonalizm i odwracających nosy od smrodu faszystowskich produkcji, nie może nie zdumiewać. Przecież w Odessie zdarzyło się coś nadzwyczaj smutnego, to nie to samo, co rysowanie karykaturek czy pisanie rynsztokowych wierszyków.

W straszny, męczeński sposób zginęli ludzie.

Żadnego współczucia, nawet żadnej refleksji. Od dwóch dni w podnieceniu studiuje się wersje wydarzeń, uzasadnia dlaczego jest tak wspaniale. Po pierwsze – ponieważ to byli rosyjscy dywersanci. Bingo! Ale nie, okazało się, że wszyscy to mieszkańcy Odessy. Więc w obieg idzie wersja o tym, że oni sami siebie podpalili. Drobiazgowa analiza dokumentacji utrwalonej na wideo, zbijająca tę opinię, jest, ma się rozumieć, nie na rękę. Oni sami-sami. Czort z tym, że nawet wielkiego czynu bojowników nie ma, skoro oni sami, ale trudno. Najważniejsze to efekt.

Ale to byli ludzie i oni spłonęli, rozumiecie to, męty?

Czy donieckie bydło radowało się, kiedy wy chowaliście tych, co zginęli na Majdanie? Czy wtedy ktokolwiek się cieszył z cudzego nieszczęścia?

Na przedzie peletonu, oczywiście, damy. Podobna do anioła, rumiana mamuśka Orobiec z jasnymi oczyma i ze słownictwem nazistowskiej pogromczyni na ustach; żałosna w swojej wielokierunkowej złości Tymoszenko, oddająca cześć zabójcom niczym bohaterom; redaktorka jednego z najbardziej obrzydliwych „nieupierowskich” stron internetowych i inna, krygująca się i dwuznaczna, pozująca na szybującego w przestworzach ptaka nad Majdanem, na nie stronniczą pisarkę…

Nie sposób przejść do porządku dziennego nad ich tekstami z okazji zwycięstwa nad „koloradosami”, „którzy sobie sami są winni”, niewyobrażalne, niemożliwe, przekraczające nieprzekraczalne granice.
Publiczność jest prostsza i szczera – w ogóle nie zna wstydu… Oczywiście, czy można mówić o współczuciu mając na względzie… szaszłyki z grilla?

Stało się coś strasznego i nieodwracalnego ze społecznymi ocenami i wyobrażeniami ludzi we wspólnym kraju, jakaś totalna, humanitarna katastrofa o wymiarze klęski narodowej, utracono coś ważnego, coś ludzkiego. Może na zawsze?

Przeczytajcie, co pisze pewien lekarz z Odessy.
„Nazywam się Igor Razowskij, mam 39 lat, i mieszkam w mieście Odessa. Przez ostatnie 15 lat pracowałem jako lekarz w pogotowiu ratunkowym.
Jak wiecie, w naszym mieście zdarzyła się straszliwa tragedia, jedni ludzie zamordowali innych ludzi. Zamordowali w sposób okrutny – spalili ich żywcem… dlatego, że tamci nie podzielali politycznych poglądów nacjonalistów. Najpierw mordowano okrutnie, a potem palono.
Jako lekarz pospieszyłem z pomocą tym, których można jeszcze było ratować, ale powstrzymali mnie bojówkarze – nie pozwolili podejść do rannego. Jeden z nich po chamsku mnie odepchnął, grożąc, że wkrótce mnie i pozostałych Żydów odeskich czeka taki sam los.
Widziałem chłopca, którego można było uratować, gdybym tylko mógł go zabrać do szpitala, ale odpowiedzią na wszystkie starania było uderzenie w twarz, w rezultacie spadły mi okulary.
W ciągu 15 lat widziałem wiele, ale wczoraj chciało mi się płakać, nie, nie z bólu czy poniżenia, ale z bezsilności, że nie można było nic zrobić. W moim mieście stało się to, co nie zdarzyło się nawet podczas okupacji faszystowskiej. Zadaję sobie pytanie, dlaczego cały świat milczy?”

Prawda nikogo już nie interesuje, są tylko swoi i obcy, święci i niewolnicy, patrioci i „koloradosi”, proukraińcy i grille. Powiedzcie, co przeszkadzałoby wam wysłuchać tamtych? Zamiast odpowiedzi kanonada, pożary, helikoptery i czołgi, akcji pacyfikacyjne, ultimata i nienawiść. Wszechogarniająca, huczna, totalna. Wzajemna. Dziś protestujący na południowym wschodzie powtarzają drogę wyznaczoną wcześniej przez intelektualną kijowską elitę, całymi latami napuszczającą Ukraińców na siebie w niekończących się maratonach nienawiści serwowanych codziennie na wszystkich kanałach i ekranach telewizorów.

Wy, liberalni przedstawiciele wykształconej elity, czy rozumiecie, co uczyniliście?

Trudno o zgodę? Na jakiej podstawie? Jak żyć po tym wszystkim, po tym, jak bliskich ci ludzi, którzy tylko chcieli być wysłuchani przez swych współobywateli, oprawcy nazywają grillem i depczą ich płonące ciała?
Popiół Odessy opada na dno naszych serc.

Jak z tym żyć?

5 maja 2014 r.

autor: Niura N. Berg

[źródło: http://polemika.com.ua/news-144779.html, tłumaczenie: E.B. i W.B.]

By piotrbein

https://piotrbein.net/about-me-o-mnie/