Geopolityka i Polska
dr Eugeniusz Januła, 16 kwietnia 2014 05:09
„Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica” – takie twierdzenia można było słyszeć i dalej się słyszy wśród rosyjskiego establishmentu, gdyż rzeczywiście, jeżeli chodzi o rosyjską – przejściowo radziecką – doktrynę polityczną, to utrzymanie dominacji i hegemoni nad Polską jest jednym z warunków rosyjskiego wpływu na Europę Zachodnią. Pozostałe filary w rosyjskiej doktrynie, to kwestia wyjścia z basenu Morza Czarnego, czyli kontrola nad Bosforem i Dardanelami oraz rosnące wpływy w basenie Pacyfiku, poprzez Władywostok, Sachalin i zagarnięte w wyniku ostatniej wojny Wyspy Kurylskie.
Od czasu wojny północnej, więc już prawie od 300 lat, Rosja utrzymywała hegemonię nad Polską. Były oczywiście, krótkie przerwy w tej dominacji takie, jak dwudziestolecie międzywojenne i ostatnie piętnastolecie. Nie miejmy jednak złudzeń – Rosjanie uważają, że obecny okres, to też tylko pewna pauza. Rosyjskie elity intelektualne i polityczne mają dobrą pamięć, a Rosjanie też dobrze pamiętają ten etap stosunków polsko-rosyjskich mimo, że to czas już odległy, kiedy dominowała Polska a dzień, w którym wojska hetmana Stanisława Żółkiewskiego rozpoczęły wycofywanie się z Kremla jest świętem narodowym współczesnej Rosji, obchodzonym pod mniej oficjalną, ale socjotechnicznie bardzo nośną nazwą: Dzień wypędzenia Polaków.
Józef Piłsudski i Roman Dmowski różnili się prawie we wszystkim, pomijając fakt, że nienawidzili się serdecznie. Natomiast, jako politycy z prawdziwego zdarzenia wiedzieli w chwili tworzenia się odrodzonego państwa polskiego, że następuje kolejny etap walki o dominację w Europie Środkowo-Wschodniej. Stąd obaj chcieli daleko idącej ekspansji na Wschód, nawiązującej jakby do monarchii jagiellońskiej. W praktyce zwyciężyła koncepcja J. Piłsudskiego, który w kraju posiadał realną władzę – federacyjna, w której drugim filarem obok Polski miała być Ukraina. To się nie udało i udać się nie mogło, ponieważ nie było na Ukrainie siły politycznej, która byłaby zainteresowana de facto stałą strategiczną i daleko idącą współpracą z Polską. Semen Petlura, który miał być partnerem nie reprezentował w chwili jego aliansu z J. Piłsudskim żadnej poważnej siły, a poprzednio na podobnej z resztą zasadzie, współpracował z generałem Antonem Denikinem.
Polska nie zdołała utworzyć u progu lat 1920’ czegoś w rodzaju wschodnioeuropejskiej federacji, która w mogłaby być przeciwwagą dla Rosji. Bitwa pod Warszawą i jej następstwa polityczne pozwoliły wprawdzie na odepchnięcie Rosji i ukształtowanie kompromisowego przebiegu granicy. ale był to typowy układ przejściowy. Większa część Ukrainy znalazła się w granicach kształtującej się Rosji Radzieckiej, a później Związku Radzieckiego. Natomiast państwa bałtyckie, wbrew wszelkiej logice, prowadziły konsekwentnie antypolską politykę – bynajmniej nie tylko Litwa.
Po II wojnie światowej, wskutek porozumień jałtańskich, Józef Stalin w zasadzie osiągnął to, co sobie założył, a mianowicie kontrolował nie tylko Polskę i Czechosłowację, ale także część Niemiec. Mówi się, że radziecka kontrola nad Polską szczególnie po 1956 r. nie była tak daleko idąca i właśnie nasz kraj w ramach Układu Warszawskiego miał nieco większą autonomię od innych państw satelickich. To prawda, lecz przyczyną było to, że na zachód od naszego terytorium, w ówczesnej NRD stacjonowały 22 dywizje radzieckie, jako Centralna Grupa Wojsk radzieckich „czasowo” stacjonująca w Niemczech Wschodnich [1]. Jak się okazało później, rzeczywiście czasowo… Ale był to swoisty chichot historii. Natomiast Polska nie miała możliwości żadnego ruchu odśrodkowego. Interwencja w Czechosłowacji, w której Wojsko Polskie, ku swej hańbie wzięło również udział, pokazała, że „doktryna Breżniewa” w praktyce funkcjonuje. Nie jest żadną tajemnicą, że gdyby wprowadzenie stanu wojennego w Polsce się nie powiodło, a taka możliwość przecież była, to Rosjanie przeprowadziliby interwencję wojskową. Zarówno Erich Honecker, jak i Gustáv Husak przestępowali z nogi na nogę, żeby wziąć w niej udział. E. Honecker zamierzał przy okazji zaanektować Szczecin, a jak by się dało, to i coś więcej, natomiast G. Husak – Kotlinę Kłodzką.
Nie byłoby rzecz jasna kłopotu z utworzeniem kolaboranckiej ekipy, która wezwałaby na pomoc „bratnie wojska” tak, jak w 1968 r. w Czechosłowacji, a „wzywającymi” byli komunistyczni ortodoksi, jak Vasil Bilak, czy Alois Indra. Natomiast w Polsce czekało już do odegrania niesławnej roli współczesnych targowiczan; Katowickie Forum Partyjne z Andrzejem Żabińskim na czele, a w Poznaniu tzw. „Poznańskie Forum Komunistów”. Tu liderem był A. Grabski. Również generałowie tacy, jak Eugeniusz Molczyk, Józef Baryła czy Włodzimierz Oliwa, byli w pełni gotowi do wykazania swej internacjonalistycznej lojalności
Nie doszło jednak do interwencji i trzeba powiedzieć na szczęście dla wszystkich. Polska to nie Czechosłowacja i krew polałaby się w dużych ilościach, a część wojska wraz z wysokimi rangą dowódcami, także stawiłaby opór. Oczywiście wynik końcowy mógłby być tylko jeden. Po prostu powtórzyłby się wariant węgierski z 1956 r. tylko w większym wymiarze i na znacznie większą skalę. W analizach, po stronie Moskwy zakładano, że w takiej interwencji musiałoby wziąć udział około 40 dywizji rosyjskich plus 3 wschodnioniemieckie i 3 czechosłowackie
W układzie władz ówczesnego ZSRR, Ukraińcy w Biurze Politycznym uważani byli za polonofobów. Jaskrawym przykładem może być postawa Nikołaja Podgornego, który w dekadzie Edwarda Gierka stale rzucał Polsce tzw. kłody pod nogi. Zajmował on wtedy niebagatelne stanowisko Przewodniczącego Rady Najwyższej [2].
W kołach politycznych Rosji bardzo artykułowana jest dziś nienawiść do Borysa Jelcyna, który zdaniem wielu Rosjan, zupełnie niepotrzebnie rozwiązał ZSRR. Prawdą było, że B. Jelcyn chciał za wszelką cenę zniszczyć Michaiła Gorbaczowa, którego patologicznie nienawidził, a ten z kolei był prezydentem Związku Radzieckiego Zatem rozwiązanie tego państwa usuwało wszelki grunt pod nogami twórcy „Pierestrojki”. Rosyjscy analitycy w olbrzymiej większości stawiają dzisiaj tezę, że w warunkach ówczesnego kryzysu, gdyby nie spotkanie i decyzja podjęta w Puszczy Białowieskiej, to od Rosji odpadłyby najwyżej republiki nadbałtyckie i może Gruzja, za cenę dopuszczenia do zjednoczenia Niemiec, Rosja mogła też utrzymać swe wpływy w większości państw swojego bloku w Europie Środkowej [3].
Trudno nie spojrzeć krytycznie na wnioski płynące z tych analiz. Zdradzają one zresztą współczesne tendencje panujące w Rosji. Władimir Putin chce odegrać rolę współczesnego Dymitra Dońskiego, czyli przystąpić do łączenia tego, co się rozpadło. Jednak czas płynie do przodu i nie wszystko wygląda tak jak 25 lat temu. Jeżeli jednak spojrzeć chłodnym okiem, trzeba uczciwie przyznać, że proces unifikacji terenów byłego ZSRR pod egidą Rosji oczywiście postępuje. Chodzi nie tylko o dziwny twór pod nazwą ZRiB (Союзное государство России и Беларуси – przyp. red.). Bardziej ważne są dla Rosji tereny azjatyckie w myśl tezy, że punkt ciężkości globalizującego się świata przesuwa się zdecydowanie w kierunku basenu pacyficznego. Wydaje się jednak, że tam istnieją granice unifikacji. Nowe elity azjatyckich republik poradzieckich są jak najbardziej zainteresowane daleko idącą współpracą z Rosją. Niektórzy przywódcy tych państw gotowi są nawet zaakceptować hegemonię Rosji, ale wolą być w swoich nowych krajach prezydentami, premierami, ministrami itd., a nie tylko lokalnymi działaczami wewnątrz Rosji. W szeregu z tych państw utworzyły się już nawet dynastie władców przy pozornym zachowaniu atrybutów demokracji. Jednak pojawiły się z czasem dla tych niekiedy wielkich terytorialnie, ale słabych państw, istotne zagrożenia. Jedno to chińska ekspansja – na razie ekonomiczna, ale połączona z ofensywą polityczną. Drugie, to ortodoksyjny i wojujący islam. Na razie przywódcy tych państw radzą sobie z tymi problemami w ten sposób, że przyjmują, zgodnie ze statutem WNP, na swoje terytoria kontyngenty wojsk rosyjskich. Niewielkie na razie, bo z reguły jest to kilka pułków Specnazu.
Jeżeli Rosja ma swoje problemy, to jej amerykański adwersarz również takowe posiada. Stanom Zjednoczonym wydawało się, że po upadku ZSRR, w sposób naturalny, świat przybierze model jednobiegunowy, w którym rolę jedynego decydenta będą odgrywały oczywiście USA. Przez kilkanaście lat rzeczywiście wydawało się, że tak właśnie będzie, ale wkrótce na światło dzienne wyszły dwie kwestie. Państwa takie, jak Chiny, Indie, Brazylia ujawniły swe ambicje, ale również i możliwości. Poza tym okazało się, że Stanom Zjednoczonym po prostu brakuje sił i środków, aby uporać się z kolejnymi narastającymi problemami świata. W tej drugiej kwestii sojusznicy USA, czyli NATO oraz ANZUS i Japonia, zaczęły również bardzo aktywnie uczestniczyć w rozwiązywaniu wielu problemów – chociażby zwalczaniu terroryzmu. Aczkolwiek okazuje się, że to jeszcze o wiele za mało.
Natomiast Rosja odzyskała siły witalne znacznie szybciej niż można było się spodziewać, ponieważ prognozy z późnych lat 1980’ i 1990’ były dla tego kraju niewyraźne. Przewidywano generalnie wielki kryzys strukturalny. Tymczasem, dzięki olbrzymiemu wzrostowi popytu na surowce energetyczne Rosja odnotowała po prostu swoisty „złoty deszcz” walut.
Europa i Chiny zaopatrują się w gaz i ropę w Rosji. Alternatywa dla tych państw za bardzo nie istnieje, gdyż europejskie złoża surowców energetycznych na Morzu Północnym szybko się wyczerpują. Chiny dysponują własnymi wielkimi złożami węgla kamiennego, ale oczywiście nie jest to najbardziej mobilny nośnik energii. Z kolei chińskie złoża gazu i ropy są niewspółmiernie małe, jak na potrzeby tego wielkiego kraju. Natomiast, co jest ważne w polityce, Stany Zjednoczone w najmniejszym stopniu nie są zależne od rosyjskich zasobów ropy. Zaopatrzenie, obok zasobów własnych, płynie do USA z Meksyku, Wenezueli oraz przede wszystkim z obszaru Zatoki Perskiej. W aspekcie globalnym, z przeważającym prawdopodobieństwem nie wykryje się już na świecie kolejnych wielkich złóż ropy naftowej i gazu. Są, co prawda kolejne nawet bogate złoża w Antarktyce oraz być może na Antarktydzie, ale nie są i nie będą to już pola naftowe, porównywalne chociażby z obszarem Środkowego Wschodu. Kolejnym czynnikiem, który pozwolił Rosji zachować znaczącą podmiotowość na świecie, jest potencjał militarny.
Pewnym paradoksem jest również to, że Rosja zachowała nad Stanami Zjednoczonymi przewagę w zakresie rakiet balistycznych i liczby głowic nuklearnych. To nie USA mogą unicestwić Rosję poprzez masowy atak rakietowy – teoretycznie może dokonać bardzo poważnych zniszczeń, ale to Rosja może unicestwić USA, gdyż Rosjanie nie likwidowali swych „ciężkich” rakiet klas SS-18 (Shatan) i SS-16. Dodatkowo konstruowali dość konsekwentnie nowe mutacje pocisków balistycznych. Najpierw wprowadzili jednogłowicowego, ale bardzo mobilnego „Topola M”, a później jego wielogłowicową wersję RS-24 „Topol S”. Nie można zapominać, że w dalszym ciągu Rosja posiada w swoich zasobach ok. 150 również starych, ale bardzo skutecznych pocisków startujących z wyrzutni ruchomych SS-20 i jego trójstopniową, globalną wersję XS-19 oraz także szereg rakiet średniego zasięgu [4]. Tu należy się uwaga – w strefie Kaliningradu stacjonują dziś nie tylko nowoczesne, bo manewrujące, Iskandery, których, jak na razie, jest tylko 11 lub 12. Rosjanie postawili ponownie w stan gotowości operacyjnej przestarzale technologicznie, ale nieoperacyjnie Łuny i Toczki. Ilość tych rakiet w kaliningradzkiej enklawie ocenia się na około 40–50.To już bardzo poważny potencjał. To, że olbrzymia większość starych typów rosyjskich pocisków jest niecelnych, za wyjątkiem SS-20, niestety też nie stanowi, w kategoriach hipotetycznej wojny nuklearnej, problemu – przynajmniej dla strony rosyjskiej. Po prostu instalują oni na tych pociskach odpowiednio głowice o większej mocy, czyli relatywnie większej sile zniszczenia. Dla potencjalnego przeciwnika natomiast problemem to niestety jest i to tragicznym w potencjalnych skutkach.
Bezwzględna przewaga w ilości rakiet balistycznych oraz głowic i co najmniej równowaga w strategicznym transporcie lotniczym sprawiają, że Rosja nie daje się zepchnąć na pozycję drugorzędnego mocarstwa. W związku z tym rysuje się dla Stanów Zjednoczonych bardzo nieprzyjemna perspektywa – ukształtowanie się w nieodległej perspektywie co najmniej swego rodzaju osi politycznej Rosja-Chiny, do której na pewno przyłączy się Brazylia. Taki sojusz mógłby już powstać, tylko, że ani Chiny, ani Rosja nie chcą być na drugim planie w tym hipotetycznym bloku. Na pewno do sojuszu sensu stricte wojskowego, w którym są Chiny, nie przyłączą się Indie. Na razie Rosja zabiega m.in. przez eksport najnowszych technologii wojskowych, o bardzo dobre stosunki z Indiami. Krokiem, i to daleko idącym w zakresie próby złamania globalnej hegemonii amerykańskiej, było też utworzenie BRICS – czyli na razie bardzo luźnego porozumienia między Rosją, Chinami, Indiami, Brazylią i Republiką Południowej Afryki. Trudno dziś wyrokować, w jakim kierunku, oprócz współpracy gospodarczej, ten konglomerat pójdzie, ale jak to często w przeszłości bywało, skoro jest wspólny wróg, czy delikatniej mówiąc przeciwnik – to i współpraca się zacieśni.
Stany Zjednoczone chcą i muszą w jakiś sposób zrównoważyć istniejącą na razie rosyjską przewagę w ilości rakiet balistycznych i liczbie głowic. Rozbudowa własnego systemu jest zbyt kosztowna, więc od pewnego czasu trwa budowa elementów tarczy antyrakietowej, która ma i powinna mieć zasięg globalny. Tyle, że ta nowa tarcza, od strony technologicznej ma być złożona już nie z klasycznych antyrakiet, takich jak historyczne już Nike-Zeus czy nowocześniejsze THAAD. Rolę czynników zestrzeliwujących rakiety przeciwnika mają przejąć mobilne lasery, z których część może zostać umieszczona na orbitach okołoziemskich oraz działa elektromagnetyczne. Prace nad tymi systemami trwają, ale operacyjne zainstalowanie tego typu broni to jeszcze co najmniej 15 lat a zapewne więcej.
Chyba tylko Jarosław Kaczyński i jego zwolennicy naprawdę wierzą, że ten fragment klasycznej tarczy, który ma hipotetycznie powstać na terenie polskim, skierowany jest przeciwko pociskom Iranu czy Korei Północnej, które akurat zmienią specjalnie trajektorie lotu, aby lecieć nad polskim terytorium i tam być zestrzelone. Zresztą ani państwo dynastii Kimów, ani też Iran nie posiadają rakiet o takim zasięgu, które mogłyby dosięgnąć terytorium Polski. Tak naprawdę to tarcza ma zniwelować przynajmniej tymczasowo, cześć rosyjskiego potencjału balistycznego [5]. Tymczasowo, bo właśnie tu istnieje luka czasowa, czyli jakieś 15–25 lat, w którym to odcinku czasu rosyjskie rakiety mogą praktycznie bezkarnie zamienić terytorium USA w atomową pustynię.
Trudno się zatem dziwić, że USA wydały już ponad 60 mld USD na wdrożenie i budowę kolejnych elementów globalnej, ale praktycznie klasycznej tarczy antyrakietowej. Trzeba także zauważyć wysiłki Rosji, by taka tarcza nie powstała. Jeżeli ten element strategicznego systemu broni zostanie bowiem zbudowany, to rosyjska przewaga balistyczna stanie się może nie fikcją, ale na pewno zostanie poważnie zniwelowana. Rosja, a raczej rosyjski establishment oraz wojskowi mają świadomość znaczącej technologicznej przewagi USA. W Moskwie istnieje ponadto obawa, że może powtórzyć się sytuacja z okresu prezydentury Ronalda Reagana, kiedy po prostu poprzez deklarowaną propagandowo budowę technologii „gwiezdnych wojen”, która później zresztą okazała się w znacznej części typowym politycznym bluffem, „zazbrojono” ówczesny ZSRR na ekonomiczną śmierć [6].
W Biurze Politycznym z okresu „starego” Leonida Breżniewa w końcówce lat 1970’ przeważyła, frakcja „gołębi” z Andriejem Gromyką na czele. Uważali oni, że dalsze pokojowe współistnienie przynosi realne zyski w rywalizacji właśnie obozowi socjalistycznemu i to Zachód okaże się przegranym w światowej rywalizacji. Jastrzębie natomiast z marszałkiem Nikołajem Ogarkowem i ministrem Dmitrijem Ustinowem oraz głównym ideologiem Michaiłem Susłowem, przygotowywali wojnę. Próba generalna, to słynne manewry „Tarcza 76”, która odbywała się równolegle na wielu poligonach w ówczesnych europejskich krajach socjalistycznych. Sporządzona po tej próbie analiza w ok. 80% potwierdziła realną możliwość szybkiego zagarnięcia Europy Zachodniej, co najważniejsze mało zniszczonej, z pełnymi zasobami, szczególnie technologicznymi i ludzkimi. L. Breżniew nie zdecydował się jednak na wojnę, która miała nastąpić w 1997 lub najdalej 1998 r. A. Gromyko, Jurij Andropow, Aleksiej Kosygin i Konstantin Katuszew przekonali go, że „nie”, a jedynym z argumentów było zasygnalizowanie, że na terenie sojuszniczej formalnie Polski mogą wystąpić trudności, a nawet walki partyzanckie. Polska zaś miała, jak już wspomniano, wcześniej duże znaczenie logistyczne, bowiem przez jej terytorium wiodły podstawowe szlaki komunikacyjne. To nasz kraj miał też być bazą materiałowo-zaopatrzeniową, a nawet szpitalną dla przyszłego frontu. Oczywiście w 1979 r. miłujący pokój ZSRR, wkroczył militarnie do Afganistanu i wtedy też widmo wojny w Europie znacznie się oddaliło.
Wracając do współczesności, należy zauważyć, że Rosjanie posiadają świadomość, iż w sukurs tarczy przyjdzie kolejna technologia po stronie przeciwnika. Są to lasery chemiczne w technologii, w których uzyskano wreszcie przełom w aspekcie ładowania tych urządzeń energią. Taki laser, umieszczony np. na samolocie klasy Jumbo-Jet będzie w stanie oddać ok. dwudziestu strzałów, czyli strącić taką samą liczbę rakiet. Obecnie jednak problemem jest nie sama tarcza, a w jej ramach baza w Polsce, która ma szachować największy i nowoczesny, bo złożony głównie z jednogłowicowych Topoli M, rosyjski zasób rakietowy na Półwyspie Kolskim. Dlatego też Rosja wpadła w kolejną fazę polonofobii, uważając ją, chwilowo przynajmniej, za głównego antagonistę. Nie chodzi bynajmniej tylko J. Kaczyńskiego, czy krzykliwego ministra Radosława Sikorskiego lecz o całokształt polskiej polityki, jej pozycji zarówno w Unii, jak i w NATO.
Globalizujący się świat wytwarza nowy układ sił, nowe sprzeczności itd. Jednobiegunowego modelu politycznego, czyli dyktatu USA ustanowić się nie da. Zbyt wiele sił Stany Zjednoczone muszą zużyć na walkę z terroryzmem. Również ekonomika tego państwa jest, mimo pozornie dobrych wyników, w permanentnym impasie. Zapewne wyzwaniem na najbliższe 30 lat będzie to, czy duże podmioty (inaczej gracze światowej pierwszej ligi) potrafią dostosować się do istniejących trendów, czy też spróbują „pójść pod prąd”. Największym znakiem zapytania są tutaj Chiny, które po wielkim sukcesie politycznym, jakim była kilka lat temu olimpiada w Pekinie, doznają aktualnie poważnego osłabienia ekonomicznego – a co za tym idzie również i politycznego. Prestiżowe zwycięstwo tj. organizacja olimpiady i medalowe zwycięstwa nie zrównoważą tego trendu, gdyż roczny postęp w chińskim PKB to aktualnie już nie rząd 12–14%, ale zaledwie ok. 6–7%. Tu rysuje się problem – czy wobec obiektywnego osłabienia swej pozycji Chiny jednak nie utworzą tandemu z Rosją?
Sytuacja Polski w nowym „rozdaniu kart” nie wygląda zachęcająco. Nasz kraj jest zaszufladkowany nie jako sojusznik, ale raczej bardzo pokorny klient Ameryki. W tej sytuacji Polska nie ma dużego pola manewru. Na Zachodzie takie państwa jak Niemcy, Francja, nie mówiąc już o Zjednoczonym Królestwie – są w proporcji do nas znacznie potężniejsze. Nie możemy się również porównywać (za wyjątkiem parytetu demograficznego) do grupy średnich państw, takich jak np. Włochy czy Hiszpania. W praktyce możemy być tylko drobnym rozgrywającym w środkowej Europie i na Wschodzie. Trzeba zauważyć również, że nadmierny polski serwilizm wobec USA nie przysparza nam specjalnych sympatii w Europie. Dobrą inicjatywą było powołanie Grupy Wyszechradzkiej, a przymierze państw Europy Środkowej pod umiarkowanie polską egidą, mogło dać dobre rezultaty wszystkim udziałowcom tej politycznej konstrukcji, mimo że Czechy tradycyjnie dążą w kierunku Niemiec. Dziś, niestety w kategoriach czystej pragmatyki, Wyszechrad jest już raczej historią.
Czechy, Węgry a nawet Słowacja idą zdecydowanie swoją drogą. Pozytywem dla Polski jest to, że akurat nasz kraj, a raczej kolejne rządy, zachowały daleko idącą neutralność w jednej z podstawowych sprzeczności wewnątrz grupy wyszechradzkiej. Chodzi o duże terytorialnie i etnicznie uzasadnione pretensje Węgier w stosunku do Słowacji. Również wobec coraz bardziej oddalającej się wizji ponownej unii między Czechami i Słowacją, to pierwsze państwo też wysuwa może jeszcze nie pretensje, ale raczej postulaty natury terytorialnej wobec Słowacji. Chodzi m.in. o Ziemię Czadecką, gdzie nadal mimo upływu lat mieszka w kilku gminach, w zwartych skupiskach, ludność, która artykułuje swą polską przynależność narodową.
Dystansowanie się Polski od problemów za naszą południową granicą posiada swoje dobre, ale i negatywne strony. Mała Słowacja, której część klasy politycznej dryfuje w kierunku nacjonalizmu, stara się, podobnie jak Litwa, zdusić wszelkimi możliwymi metodami działalność polskiej mniejszości narodowej. Trzymanie tej sprawy przez stronę polską pod przysłowiowym „dywanem” niewiele da. Chyba tylko tyle, że niewielu w Polsce orientuje się, że obok znaczącej mniejszości polskiej na Zaolziu, funkcjonują też polskie grupy etniczne na wymienionej już Ziemi Czadeckiej oraz na Górnej Oravie i na Spiszu [7].Tu trzeba nadmienić z dodatkiem niestety, że kolejne polskie rządy, szumnie i głośno deklarujące zainteresowanie problemami Polonii w USA czy w Zjednoczonym Królestwie, zupełnie nie interesują się polskimi grupami narodowościowymi na Słowacji.
Kraje Grupy Wyszechardzkiej zadeklarowały kilkanaście lat temu, że będą koordynować swoją politykę wewnątrz UE oraz w stosunku do innych podmiotów. Nie można napisać, że takich prób zupełnie nie było. Jednak w ostatnim dziesięcioleciu, państwa Wyszechradu stają się coraz bardziej konkurentami niż współ graczami. Chodzi tu w szczególności o wytwarzanie warunków dla inwestycji zagranicznych. To, że w ostatnich latach na lidera dużych inwestycji, głównie instalacji przemysłu samochodowego oraz sprzętu AGD i RTV zdecydowanie wysuwa się Słowacja, nawet trudno się dziwić. Dysponuje ona jednym niezaprzeczalnym atutem – jej walutą jest międzynarodowe euro i przejrzyste zapisy prawa w zakresie działalności ekonomicznej. Biorąc pod uwagę proporcje terytorialne i demograficzne, kraj ten jest w ramach Grupy Wyszechradzkiej zdecydowanym przodownikiem w kategorii dużych inwestycji zagranicznych koncernów.
Natomiast w kategoriach polityki zagranicznej i obronnej współpraca istnieje raczej deklaratywnie. To, że Republika Czeska raczej zabiega niż ma bardzo dobre stosunki z Niemcami, już pisano wyżej. Tu akurat Niemcy, gracz bardzo pragmatyczny, znacznie bardziej potrzebują Polski jako kraju posiadającego w okresie trwałego pokoju kapitalne położenie geopolityczne – nie trzeba nikogo przekonywać. Również to, że Polska jest gospodarczo organizmem o kilka długości większym niż Republika Czeska, jest sytuacją obiektywną. Tu warto dodać, o czym się nie mówi i nie pisze, a szkoda – dzięki w miarę szybkiemu wzrostowi gospodarczemu Polska wyprzedziła też po raz pierwszy w historii Czechy w dochodzie na statystycznego mieszkańca. Węgry, pod przewodnictwem Fideszu i premiera Victora Orbana idą drogą, o której złośliwi mówią, że przetarł ją już kiedyś z wiadomym skutkiem rumuński „Geniusz Karpat”. Z wielkim trudem udało się w ostatnim okresie Polsce przekonać partnerów z Wyszechradu do ponowienia próby budowy i organizacji dwóch wyszechradzkich grup bojowych w ramach Eurokorpusu. Przeszło 10 lat temu były już wielkie słowa o organizacji wielkiego, nawet czterodywizyjnego Natowskiego Korpusu Wyszechradskiego. Wszystko to zostało na przysłowiowym papierze, a utrzymywane na tę okazję dowództwo, ale wyłącznie polskie, korpusu w Krakowie jest w stanie likwidacji.
Pozytywnym jest, że w dalszym ciągu odbywają się spotkania szefów państw i rządów Grupy Wyszechradskiej. Ale już nie ministrów gospodarki i finansów, a te właśnie spotkania miałyby realnie największy ciężar gatunkowy.
Jerzy Giedroyć napisał kiedyś, że Polska tyle znaczy dla Zachodu ile ma do powiedzenia na Wschodzie. Obecnie jako „dyżurny” wróg Rosji, straciła na wschodzie większość wpływów. Na Ukrainie szybko zapomniano o udziale Polski w Pomarańczowej rewolucji. Dzisiaj jest ona dla elit ukraińskich, tych oczywiście proeuropejskich, tylko promotorem niechcianego tam kościoła katolickiego. To z kolei sprawia, że położenie mieszkających w tym kraju Polaków, i tak już bardzo trudne, relatywnie jeszcze się pogorszy. W Rosji, gdzie nastąpiła prorządowa konsolidacja opinii publicznej, słyszani już nie będą ci nieliczni intelektualiści, którzy pragnęli współpracy z Polską, gdyż dominuje niestety, po raz któryś zresztą w historii, wielkoruski ton i podgrzewanie nastrojów antypolskich. Paradoksalne sytuacja Polaków na Litwie również pogarsza się.
Tymczasem na Zachodzie więcej straciliśmy niż zyskaliśmy. W Niemczech antypolscy politycy, paradoksalnie spod sztandarów SPD, piją szampana, bo nieudolni w swej większości polscy politycy strzelili swojemu krajowi kolejną bramkę. Francja też patrzy na świat i Europę realistycznie. Dla Polski nie ma żadnych sentymentów. Czy coś zyskaliśmy w USA?
Tamtejsze środki masowego przekazu w niewielkim stopniu ukazywały, że podpisano jakieś porozumienie z jakąś tam Polską czy Burkina Faso… Czy możemy liczyć w razie kryzysu na 5. artykuł Traktatu Waszyngtońskiego? Na pewno w tym samym niemal stopniu, jak w 1939 r. na nasze ówczesne sojusze – oczywiście podpisane i ratyfikowane. W kategoriach czysto wojskowych, bateria przestarzałych już generacyjnie „Patriotów” na pewno nie zestrzeli ani jednego rosyjskiego pocisku nowej generacji klasy „Iskander”. Trudno też będzie przechwycić i zestrzelić, nawet mające po więcej niż 35 lat „Łuny i Toczki”. Obywatele polscy nie uzyskają też w dającej przewidzieć się przyszłości, prawa bezwizowego wjazdu do Stanów Zjednoczonych. Czyli musimy zejść na przysłowiową ziemię, poświecić się pracy organicznej i dostosować do roli średniego państwa. o ograniczonych możliwościach…
Fot. www.123rf.com
Przypisy:
1. Z. Brzezinski, Wielka szachownica…, wyd. polskie; Warszawa 2004, s. 119–132.
2. T. Rolicki…, Edward Gierek…, Warszawa 2002, s. 201–206.
3. M. Wolf, Memory…, New York 2003, s. 253–261.
4. „Military Balance”, London 2004, part 3, s. 31–34.
5. Ekspertyza MIT – ABM systems, Baltimore 2006, s. 16–22.
6. E. Januła. Jak zazbrojono ZSRR na śmierć…, [w:] „Trybuna” nr 73/1999.
7. E. Januła, Dylematy Śląska Cieszyńskiego, Oravy i Spisza. Prawdy i fikcje, [w:] http://www.Silesia-Schlesien.com